No bo, Violka, jak on od razu skreśla taką możliwość, to co masz robić. Lepiej zacząć sobie tłumaczyć, że wolisz, aby go nie byłi. Tak często sobie to powtarzaj, aż sama nabierzesz przekonania, że lepiej aby go nie było.
Mój narzeczony powiedział, że chciałby być przy porodzie. Ja uważam, że to bardzo zbliża ludzi i kobieta nie czuje się taka osamotniona pośród "białych fartuchów". Mężczyzna też widzi proces przychodzenia JEGO dziecka na świat i chyba ma większą sząnsę na szybkie zakochanie się w tym dziecku- co niestety, ze względu na biologię przychodzi z męzczyznom trudniej niż kobietom.
Ja bym uważała to za zbyt intymne, żeby była przy mnie mama, wolę aby był to mąż. Jeszcze ewentualnie teściowa (szok, co nie

) ale ona pracowała długo na porodówce i mogłaby się przydać jako siła fachowa- jest pielęgniarką. No, ale teściowa to w ostateczności. Zaś bycie zdaną tylko na siebie napawa mnie lękiem.
I mówiąc szczerze spode łba patrzę na facetó, którzy mówią "poród to nie dla mnie" (taaa...bo oni akurat najwięcej rodzą), "boję się krwi" (ty baba tchorzliwa!, a nie facet!), "a bo to takie nieładne" (no, za to sex jest ładny, oczywiście... przyjemnośc TAK, trochę poświęcenia to już NIE).
Moim zdaniem, jeśli facet z góry skreśla swoją obecność przy narodzinach własnego dziecka, to jeszcze nie dorósł do ojcostwa, nie poczuwa się do tego, że z dróg rodnych tej kobiety wychodzi JEGO dziecko. Późniejsza "rehabilitacja" w postaci głośnego i długiego "oblewania" narodzin potomka z kumplami, wydaje mi się już tylko żałosną pamiątką po dawnych czasach.
ps. usprawiedliwiam faceta, jeśli pójdzie, ale zemdleje, albo stwierdzi, że to ponad jego siły. Ale dobra wola się liczy.