No to może jakoś pójdzie...
Na początek - jak się poznaliśmy? Na kilkudniowych wakacjach na Śląsku, zorganizowanych przez moją przyjaciółkę. Ale wtedy byłam jeszcze mężatką z nadzieją na poprawę sytuacji w małżeństwie więc nic między nami się nie działo. Po jednej nocy, którą przegadaliśmy do rana wiedziałam już, że jesteśmy do siebie podobni, fajnie nam się rozmawia i może być z tego zupełnie fajna znajomość...
Później widzieliśmy się jeszcze kilka razy w Gliwicach, przy okazji moich przyjazdów do przyjaciółki- wspólne wypady na miasto, imprezy. W międzyczasie coraz gorzej było już z moim związkiem i dochodziłam powoli do decyzji o rozwodzie. Decyzję podjęłam ostatecznie 14 września- po bardzo burzliwym wyjeździe na wystawę psów do Chorzowa- burzliwym ze strony mojego męża, któremu się to oczywiście nie podobało (jak każdy mój wyjazd). Po tym jak usłyszałam przez telefon, że mam spierd.... postanowiłam, ze to koniec. Tego samego wieczoru spotkaliśmy się w Gliwicach w gronie ludzi z wakacji i postanowiliśmy z R., że damy sobie czas i zobaczymy co się stanie... Jak się okazało później - zakochaliśmy się w sobie do szaleństwa
. Przez kilka tygodni żyłam na walizkach kursując na trasie Kraków-Gliwice bo nie chciałam siedzieć sama w domu, na najbliższą rodzinę liczyć nie mogłam (bo nie zaakceptowali mojej decyzji), wielu znajomych się ode mnie odwróciło i w ogóle atmosfera była dość toksyczna. Później coraz częściej bywałam w Gliwicach, przeprowadziłam się właściwie do przyjaciołki. Zaczełam szukać pracy i o dziwo dosć szybką ją znalazłam. Tak też ostatecznie przeprowadziłam się na Śląsk. Jedyne czego bardzo żałowałam to to, że nie mogłam chodzić na próby zespołu. Musiałam zrobic sobie roczną przerwę. Teraz wracam, żeby za 3 miesiące pożegnać się (bo już czas). Będę dojeżdżąć z Gliwic, no ale czego się nie robi... Niedługo później wynajęliśmy mieszkanie i mieszkamy już sobie razem długo. Jest cudownie, z każdym dniem lepiej. Naprawdę nie sądziłam, że mozna tak cudownie zgrywać się, dogadywać. Codziennie budzę się uśmiechnięta i widzę najcudowniejsze oczka na świecie. Bez awantur, bez pretensji. Przeżyliśmy naprawdę dużo- mój rozwód, moją operację i całą masę małych przeciwności losu. Na szczęscie od niedawna wszystko zaczęło się układać. Rodzina w końcu zaakceptowała tę zmianę życiową (ale było z nimi bardzo ciężko), przyjaciele, którzy ze mną zostali ciesza się moim szczęściem, nieprzyjazne osoby w końcu się odczepiły. A my? Nadal szczęśliwi, coraz bardziej zakochani, jakieś małe plany na przyszłość są
. Mam nadzieje, ze już wyczerpałam limit porażek życiowych i w końcu będzie dobrze...