Nie wiem czy moja historia jest równie śmieszna, ale oto ona

Zacznę od tego że wszyscy mówili że bóle porodowe będą takie jak podczas okresu tylko silniejsze!!!!
Termin miałam na 11 października wiec gdy przez cały dzień 4 października nie czułam ruchów mojego baby to wieczorkiem szybko do szpitala. Podłączyli mnie do ktg i chyba trochę się odstresowałam, bo mój szkrab zaczął się wiercić. Wszystko było ok wiec puścili mnie do domku z nakazem zgłoszenia się za 2 dni.
Tak więc jak lekarz przykazał 6.10 wybieram się do szpitala jednak od rana czuję się jakbym miała straszną grypę. Jestem strasznie zmęczona, ledwo wstaję z łóżka i do tego dreszcze. Wskakuje w moje WIELKIE ciuszki i ruszam w drogę.
Wysiadam na krzyżówce gdzie czeka mnie przesiadka jednak pęcherz nie pozwala mi myśleć o niczym innym tylko o toalecie. Wpadam po pobliskiej pizzerii (a raczej się wtaczam) i pytam o wc a kelnerka na to "złotówkę prosze". Matko Boska ja tutaj ledwo stoję a muszę złocisza szukać!! Udało się!!! Wpadam do kabiny. próbuje przyjąć pozycję "na małysza" i już... wypada kilka kropelek!!!!
W końcu docieram do szpitala a tam kolejka....więc czekam sobie grzecznie spacerując po korytarzu jak tu nagle straszny ból, aż mnie w pół zgięło. Słyszałam tylko głosy "patrz ona zaraz urodzi"

Pielęgniarka jak mnie zobaczyła to uczyniła cud i już byłam na początku kolejki i podłączyli mnie do ktg. Po badaniu usłyszałam, że nic się nie dzieje i mogę ruszyć do domku . Więc ja nóżka za nóżka w tempie ślimaczym ruszyłam.
Z bólem przypominającym to co można czuć po połknięciu pudełka szpilek wytrzymałam do ok. 20 i wtedy sądząc że to NIE PORÓD (bo ból ma myć jak podczas okresu tylko mocniej) rozsądna przyszła mamusia łyka sobie Nospe i to nie byle jaka tylko forte

Jak się domyślacie nie zadziałała wiec łykam kolejną tabletke ok 23 i znowu nic

Wytrzymałam do ok 3 w nocy zanim podjęłam decyzję że chyba pora do szpitala (mimo wielu wcześniejszych próśb męża). Oczywiście nie żeby rodzić

Pół godzinki pózniej (dziwny ból pojawia się i znika co 5 minut) dzwonimy po taxi. Już wiem co mnie czeka. O 4 jesteśmy w szpitalu.
Tam szybko badanie i nagle słyszę "Pani doktor proszę na izbę mamy pacjentkę z akcja porodową". Wiec szybko w drogę na oddział.
Mąż który miał mnie wspierać podczas rodzinnego porodu usłyszał od pielęgniarki że może spokojnie przyjechać około południa więc T. bez zastanowienia rusza w stronę wyjścia. Myślałam że Go pobiję.
Na oddziale okazało się że będzie cesarka. Wypełniamy kilka formularzy i już jestem na sali. Szybciutko moja córcia pojawiła się na świecie podczas gdy pan anestezjolog czytał sobie książkę.
Po 6 gdy zadzwoniłam do tatusia słyszałam w jego głosie WIELKIE zaskoczenie i radość.
Z tego morał taki NIE ŁYKAJCIE NOSPY NA BÓLE PORODOWE BO I TAK TO NIE POMOŻE
