Witam serdecznie
ricardo, stewe_griffin i Gemini!
No to ciąg dalszy:Więc po tym, jak zanieśliśmy wszystko do samochodu i schodziliśmy na dół, żeby wyjść z domu, zaczepiła nas mama Marcina i zapytała, czy może z nami porozmawiać. Minę miała nieciekawą... Zamknęliśmy drzwi i... się zaczęło... Ona wczoraj, oczywiście zupełnie przypadkiem usłyszała, jak ja z moimi 2 przyjaciółkami siedziałyśmy nad rozrysowanymi stołami i usadzałyśmy Gości. Powiedziała nam, że ona o tym nic nie wiedziała (NIEMOŻLIWE!!!) i że ona sobie nie życzy czegoś takiego, bo jeśli postawimy na swoim, to ona zabiera swoich (!!!) gości i zrobi swoje wesele, po swojemu... No ręce opadają... Po pierwsze, jak może zrobić przyjęcie i nazwać je „weselem”, po czyim wydarzeniu będą się weselić?? Bo chyba nie po naszym ślubie, skoro bawią bez nas! Poza tym, już w trzecim słowie zaczęła na nas krzyczeć (i o ile wiem, to pół domu postawiła na nogi mimo zamkniętych drzwi...), kompletnie nie chciała słuchać, co mówi do niej jej własny syn, nie mówiąc o mnie... Zakrzyczała nas i na moje pytanie, czy mogę coś powiedzieć, wyjaśnić, dlaczego chcemy tych piep...onych winietek odpowiedziała: NIE! I zaczęła wychodzić... w tym momencie nie wytrzymałam i obudziłam pozostałą śpiącą część Gości (o ile w ogóle ktoś jeszcze spał...) Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek tak się na kogoś wydarła, bo krzyk to zdecydowanie za cicho. A darłam się tylko ja, bo Marcin się wku... i wyszedł. Tak nami telepotnęło, że jak wróciliśmy z samochodu (o tym, jak do niego dotarliśmy, pisałam wcześniej), zabraliśmy wszystko z domu, co było nasze i chcieliśmy jechać do Lubczyny (plan jest plan!). Weszłam na górę, moja mama mnie przytuliła i pękłam... po prostu zaniosłam się płaczem... No to się TA sobota pięknie zaczęła! Mama i moje 2 friends ścisnęły mnie i wtedy usłyszałam moją mamę (cytuję): „Trzymajcie mnie, bo komuś przypier...lę!!!” Teraz teściowej oberwało się od mojej mamy

Zaryczanej zresztą jak ja... Mój tato nie odezwał się ani słowem, bo jak twierdził, musiałby użyć bardzo brzydkich słów, a takie już padły

Wiecie, ja rozumiem, że jak się organizuje wesele, to różne kwestie są poruszane i ustalane razem, bo można coś przeoczyć, że rodzice też się denerwują, ale jest dla mnie niepojęte:
- stawianie sprawy na ostrzu noża,
- wydzieranie się na nas właśnie w TYM dniu, gdzie można było o tym porozmawiać spokojnie (albo drzeć się) wcześniej...
- denerwowanie nas w najważniejszym dniu w naszym życiu!
Miałam wrażenie, jakby zapomniano, że to MY jesteśmy główną atrakcją tego dnia i to MY parę godzin przed ślubem ledwo utrzymujemy nerwy na wodzy. Poza tym, było mi tak bardzo przykro ze względu na Marcina. Że to jego mama tak się zachowała, że na długo naznaczyła ten dzień cholernym niesmakiem i niemiłym wspomnieniem... Był nawet taki moment, kiedy Marcin miał ochotę wszystko odwołać i jechać do Wrocławia... A co najlepsze: wychodząc z domu po awanturze, mijałam Gości i pytałam, czy im przeszkadzają te winietki i pewnie domyślacie się, jakie były odpowiedzi. Powiem tylko, że WSZYSCY pojawili się na weselu, wszyscy!
Cała ta sytuacja miała jedną dobrą stronę: jak sobie pokrzyczałam, to tak mi ulżyło, że zszedł ze mnie cały stres przedślubny

Tylko tak strasznie było mi szkoda mojego Marcinka, widziałam w jego oczach taką złość, a potem żal, smutek i to, jak było mu głupio... I jak ja mam do takiej kobiety powiedzieć: mamo... jak?? Nie wybaczę jej tego, dopóki nas, chociaż Marcina nie przeprosi! Jak tak można własnemu dziecku w dniu ślubu... niepojęte...
Marcin potem długo żałował słów, jakie powiedział do swojej mamy, że nikomu nie życzy takiej teściowej...