My to samo, siedzimy na naszej wsi, cisza spokój, dzieciaki biegają po terenie. Trochę bajki, trochę innych zabaw, w miedzyczasie obydwoje próbujemy pracować, Ł. łatwiej bo to jego rzeczywistość od 2 lat, ja się staram co nieco ogarnąć. Na początku wydawało mi się, że będzie to ciężkie, ale nawet mam przebłyski, że jest fajnie. Można coś dobrego ugotować, posiedzieć z dziećmi i popracować. Za szybko żyliśmy do tej pory.
Dzisiaj byłam po jajeczka dwa domy dalej. Jutro rano znajoma ma podrzucić świeżego kurczaka. Nasz wiejski sklep bardzo dobrze zaopatrzony i ludzi nie ma wiec w każdej chwili można po coś podskoczyć. Szczerze mówiąc zrobiliśmy zapasy już w połowie lutego, bo Łukasz przewidział co się wydarzy więc w momencie największego bumu nie wychodziliśmy juz z domu. Mamy pół garażu wody i innych rzeczy więc luz - dopóki prądu i gazu nie odetną.
Ja raz maks. dwa w tygodniu jeżdżę do pracy bo tak nam nakazali odgórnie, mamy dyżury. W Poznaniu nie czuć jakiegoś wyludnienia, trochę jak w wakacje bo mniej aut i tyle. Ja wyskakuje na 5-6h potem się odkażam wszystko piorę
Klienci dzwonią i pytają, mają różne usługi, nie wiadomo do końca jak to teraz ugryźć, czy ścigać klientów, żeby płacili bo umowa, czy odpuścić, a jak odpuszczą to za co będą żyli? Sama nie wiem co zrobimy z płatnością za prywatne przedszkole jak to potrwa jeszcze z miesiąc...A jak ja nie zapłacę to czy oni będą mieli na wypłaty dla Pań? Ehh wszyscy dostaniemy trochę po dupie.