Jedziemy dalej zanim szefowa przyjdzie.
Po dwóch dniach zbieramy manatki i ruszamy do
Oualidia - to miejscowość, którą zazwyczaj marokanczycy wybierają na wakacje, jednaże jest jeszcze dwa dni przed sezonem - ramandan za chwilkę dopiero się skonczy więc plaża wyglada tak:

Niech was nie zwiedzie to zachmurzone niebo, to bardzo częste w Maroku...opala jak nigdy - spaliło mi dłonie

Po drodze najczęściej mijamy "osieły" jak to mówi Tymuś

Miejscowość wybrałam ze względu na piękną lagunę

Nie, to nie zakaz zjeżdżania na sankach

Ale zanim zajechaliśmy do miasteczka, wstąpiliśmy na obiad do Hosiego - najbardziej polecaniej knajpy w okolicach....wygląd i knajpki ( 2 stoliki) i kucharza....jak widać

Ale jedzenie - niebo w gębie.
Dodatkowo otrzymalismy pokaz i kurs gotowania tadżina czyli tzw live cooking wraz z opowiadaniem o wszystkim, co Hosi robił w kuchni

Tak wyglda Hosi z karmazynem pacyficznym

a tak, karmazyn wygląda już przed konsumpcją

W tym miasteczku też pierwszy raz zobaczyłam jaki może być syf w mieście. Na rogatkach miasta, na chodnikach, na pasach zieleni...wszedzie śmieci.
Nie potrafię zrozumieć, jak ludzie tego nie zauważają, jak mogą z tym żyć. To było jedno z nie wielu miejsc w Maroku, które było tak zaśmiecione.
Na szczęście i plaża i woda były czyściutkie.