Ojej, ile ja nachodziłam się po krakowskich salonach ślubnych... Na Długiej jest prawdziwe zagłębie

a co do obsługi, to bywało naprawdę różnie. W większości zachowanie było poprawne, firmowy uśmiech nr 5, trzy kiecki do przymierzenia, dziękujemy, do widzenia. W niektórych przymierzałam chyba godzinę albo więcej, a ekspedientki były niezwykle uczynne, słuchały moich uwag, doradzały. Za to w jednym spotkałam się z niezwykle niemiłym traktowaniem. Spodobała mi się jedna suknia i zapytałam, czy można przymierzyć, a ekspedientka na to: ale ona jest za droga. No zonk, ale grzecznie powiedziałam, że jednak przymierzę, bo naprawdę mi się podoba. Zaprowadzono mnie do przymierzalni, babka narzuciła mi ją przez głowę jak płachtę, przytrzymała ręką tył (nawet nie spinała, nie związywała) i zapytała: zdejmujemy? Byłam w szoku i wkurzona, ale dalej grzeczna. Wychodząc, nawet nie usłyszałam odpowiedzi na swoje "do widzenia". Jaki to był salon? Nazwy niestety nie pamietam, ale i tak wydaje mi się, że już upadł. W sumie trudno się dziwić
