Dziekuje za wszsytko kochane

*******
W końcu po prawie półtora tygodniu mam czas napisać własną relację ze ślubu.
CZESC I
Zaczeło się od całkowicie spokojnego choć deszczowego poranka 26 sierpnia 2006 roku. Wstałam ze swojego łóżeczka zostawiając przyszłego meża jeszcze śpiącego (niewyspany bywa nieznośny), umyłam się i zeszłam porozmawiać z moją mamą już kszątającą się w kuchni. Potem zwalało się nam na głowe coraz wiecej rodziny gdzie w szczytowym momencie (przed ceremonią) było już 20 osób w domu! Chciałam bardzo tego uniknąc ale niestety inaczej się nie udało tego zoorganizować.
Około 10.00 przyjechał do nas nasz fotograf - Dagmar. Tak sympatycznego i spokojnego (w tym całym piekle) jeszcze nie spotkałam. Już od weścia wyjciągnął aparat i najpierw przyzwyczajał nas do aparatu a potem robił już na poważnie za naszego „Osobistego fotografa” do godizny 2 w nocy.
Niedługo po tym, nastała godzina fryziera wiec razem z fotografem poszłam do fryziera. Było bardzo wesoło i na chwilke się rozpogodizło więc oboje mieliśmy doskonałe humory. Wciąż tylko żartowaliśmy i się śmiałyśmy razem z moja fryzierką p. Magdą. Zastanawiałam się tylko ciągle po co mi zdjęcia w lokówkach i suszarce a’la kask Lorda Vadera ;] Z gotową fryzurką w niecałą godzinkę (!)
Pojechaliśmy z Dagmarem obejżeć kościółek, bo chciał wiedzieć jak się ustawić w czasie ceremoni, a mieliśmy mase wolnego czasu. Spotkaliśmy kościelnego, zobaczyliśmy jakie ładne kwiaty nam przygotował (pomarańczowe róże i białą eustome) chwilę z nim porozmawialiśmy o tym który ksiądz będzie nam udzielał śłubu. Oczywiście nic nie wiedział bo nasz ukochany ksiadz droczył się z nami że nie da nam ślubu do ostatniej chwili. Żłośnik z niego ale naprawde kochany.
Potem pozostał nam tylko makijaż, który robiła mi moja koleżanka. Choć robiłyśmy wiele prób zrobiła mi na twarzy zupełnie co innego niż wymyśliłyśmy wcześniej. Wyszło oczyiwiście jeszcze lepiej niż wcześniej. Oczywiście całym zabiegom przyglądał się fotograf, który jak wiekszośc meżczyzn zupełnie nie rozumiał o czym mówimy - ja, moja koleżanka - wizażystka Gosia i świadkowa Magda. W tym czasie meżczyźni pojechali po kwiaty do kwaiciarni, gdzie musieli dwa razy pojechać bo Pani zapomniała im dać płatki do sypania. Gdy udało nam się jakośc umalować (z nerwów i głupawki ciągle gadałam i się smiełam wiec trudno mnie było malować) i zrobić porządek z kwaitami - matka zwołała wszystkich na obiad i odkarmiła całę towarzystwo.
Gdzieś koło godziny 15.30 zabraliśmy się do ubierania. Musieliśmy robić to w różnym czasie żeby fotograf mógł obfotografować nas oboje-osobno. Do tego wszystkiego wszyscy przyjeżni goście zaczeli się przebierać na uroczystośc w różnych pokojach mojego domu. W końcu zamieszało się tak że nie miałam się gdzie przebierać ja - Panna Młoda! Troche się zezłościłam, ale problem się sam rozwiązał i po chwili rozpoczełyśmy z moją świadkową ubieranie mnie. Gdy suknie już miałam na sobie przyszedł Dagmar robić zdjecia jak ubieram dodatki - kwiat we włosy, naszyjnik, kolczyki, podwiązka, buty, welon. Całe gotowe i już troche nerwowe mogłyśmy schodzić na dół.
Potem do mnie należało już tylko zescie ze strychu (gdzie mieszkamy z mężem) na dół gdzie przyszły mąż już na mnie czekał. Ku uciesze rodziny udało mi się zejść na dół nie spadając ze schodów. Wziełam kwiatek do butonierki dla Krzysia i weszłam do pokoju gdzie na mnie czekał. Usmiechniety, niestremowany i zachwycony! Trzesącymi się dłonmi chciałąm przypiąc mu kwiat do marynarki ale było to niemożliwe zupełnie! Musiałam prosić o pomoc moją ciocie.
Gdy byliśmy już gotowi pozostało nam już tylko wejście do samochodu stojącego przed domem i pojechanie paru matrów do kościoła. Na ulicy czekało pare osób - sąsiadów by nas obejżeć. Weszliśmy dostojnie pod parasolem do samochodu i podjechaliśmy do kościoła.......