Jestem anglistą. I z tego przedmiotu mogę pomóc dziecku. Może jeszcze z polskiego. Ale nie jestem matematykiem, przyrodnikiem, historykiem.
U mnie byś się przydała

I z j. polskiego jak najbardziej można, bo będąc anglistką na pewno znasz zasadę, że aby uczyć kogoś języka obcego trzeba najpierw świetnie posługiwać się tym ojczystym

Dajesz radę, na forum piszesz składnie, bez błędów i nie ignorujesz znaków diakrytycznych

A teraz już tak na poważnie...
U nas szkoły cały czas były otwarte. Jednnak z małym ale bo chodziły do szkoły wyłącznie dzieci tzw key workers czyli osób, których praca nigdy nie będzie zdalna: służba zdrowia, sklepy spożywcze, budowlanka etc Jest tego cała lista, nie będę wszystkiego wymieniać ale faktem jest że u nas to była 1/3 klasy. Nauczyciele też chodzili, ktoś się tymi dziećmi musiał zajmować. Muszę przyznać, że mieli to w formie dyżurów bo wiadomo zmniejszona liczba dzieci ale w domu nikt nie siedział. Powiem wam bardzo szczerze, że osobiście wolałam żeby nasze lekcje były prowadzone z domu wychowawczyni. Nasza szkoła ma tak beznadziejny internet, że szkoda gadać. Jeżeli rodzice nie byli w stanie zapewnić komputera można było prosić i wypożyczenie. Było to zorganizowane ale nie wszystko od razu i nie natychmiast. Śmiem twierdzić, że podobny bajzel był w każdym państwie europejskim. Wiem to bo w klasie mamy dzieciaki z różnych miejsc w Europie (Grecja, Hiszpania, Francja) rozmawiamy ze sobą i wszędzie było podobnie.
Nie wieszałabym psów na polskiej szkole i nauczycielach. Nie podoba mi się bardzo w Polsce to szczucie na różne grupy zawodowe, to jest ohydne ale to temat na inną dyskusję. Tu pretensje tak jak Japcio napisała do polityków i może jeszcze do dyrektorów co niektórych szkół. Nauczycie tańczą jak im dyrektor zagra parafrazując przysłowie. Szeregowy nauczyciel ma za przeproszeniem "g...o" do gadania więc dziewczyny, doprawdy, powstrzymajcie swoje oburzenie. Organizacja była jaka była i wiadomo, że nie wszystko było tak ja byśmy sobie tego życzyli. U mnie również. Utopia nie istnieje.
Daliśmy jakoś radę. Nieskromnie napiszę, że przy mojej pomocy to akurat z historii młoda wie więcej o Egipcie i faraonach niż nauczyłaby się w szkole. Z biologii daliśmy radę a i pisałam już nawet wiersze po angielsku

Jednocześnie wyszło tez na jaw, że mąż - świetny z matmy do nauczania nie nadaje się kompletnie.
Też były awantury, jakieś testy z biologii które cała klasa oblała bo się okazało, że dzieci miały odpowiadać wg jakiegoś klucza, makabra.
Wszystkim nam życzę, żeby zdalnego już nie było bo mimo, że można to jakoś ogarnąć lepiej lub gorzej to interakcje społeczne naszych dzieciaków z rówieśnikami są nie mniej ważne.