jestem, lekko zmęczona po pracy
ale forum wygrywa nad zmęczeniem
witajcie
Mysikróliczek i
Anjuszka 
ehh....ci Nasi faceci to jednak są pomysłowi :)a my jeszcze gorsze, wszędzie wszystko znajdziemy:)
ale nie ma co, jakby nie oni to o czym byśmy tu pisały

a teraz ciąg dalszy:
Pogoda Nam raczej nie dopisywała, więc nie wylegiwaliśmy się na plaży niestety
i pewnego dnia, dokładnie 15.07.2008 r. wybraliśmy się od rana na zwiedzanie Świnoujścia ( w planach były Falochron, Forty i Latarnia morska ). Szliśmy sobie plażą i jeszcze za daleko nie doszliśmy, ale zrobiliśmy sobie przystanek

ojj i tam było tak fajniutko, wygłupialiśmy się, migdaliliśmy się i w ogóle było miodzio

ale nic nie trwa wiecznie i zwiedzanie trzeba zacząć

ale mój M. nalegał, żeby jeszcze trochę zostać na plaży, a ja niczego nie świadoma mówię, a potem się jeszcze gdzieś zatrzymamy na pewno

(oczywiście jak się potem dowiedziałam, to mój M. chciał już wtedy się oświadczyć na dodatek było tak milutko, podobno już wyciągał pierścionek kiedy to mi się zachciało iść dalej

)
I tak poszliśmy na falochron, do fortów i pojechaliśmy na latarnię morską (jedną z najwyższych w Europie) nigdzie się nie zatrzymując, a przynajmniej nie w jakimś fajnym miejscu…

Przyszło Nam wejść na tą latarnię, a że u mnie raczej brak kondycji, to była to jedna wielka maskara, nie dość , że wysoko, to jeszcze cały czas w kółko, musiałam sobie zrobić w połowie przystanek

, oczywiście ja już się źle czułam, gorąco mi było, tętno chyba z 500

ale w końcu doszliśmy, pooglądaliśmy widoki i zeszliśmy powrotem - latarnia została zaliczona

I tu dopiero się zaczął mój cyrk
do autobusu jeszcze mieliśmy trochę czasu i wymyśliliśmy, że pójdziemy tam na plaże posiedzieć i tam poczekać na autobus

i idziemy, a mój Marcin zaczął się tak dziwnie jakoś zachowywać, tzn. jakoś się trząsł i taki blady jakiś był....
a ja oczywiście już paranoja, że jemu na pewno coś jest przez tą latarnię, ze wysiłek, wchodzenie po schodach i też nie za dużo w ten dzień zjedliśmy…
I pytam co Ci jest Kochanie, no oczywiście nic- słyszę odpowiedź, ale widzę, że coś nie tak i już w głowie najgorsze scenariusze

Siedliśmy trochę na tej plaży, a temu się ręce trzęsą a ja znowu zaczynam swoje paranoje a jemu oczywiście nic nie jest…kiedy ja przecież widzę

W końcu mój M. mówi, że idzie się wysiusiać, a ja się położyłam na kocyku (bo mieliśmy taki podręczny, który mieścił się do mojej „bardzo małej torebki”

) i tak sobie leże na brzuszku i patrze na tego mojego "chorego" Marcina czy gdzieś się nie przewraca ze zmęczenia czy coś takiego
ale podchodzi moje kochanie całe i zdrowe

i mówi, ze coś dla mnie ma , a ja sobie myślę co on może mieć…jak ja wszystko noszę w torebce

a on mi położył pudełeczko czerwone zamknięte przed buzką i wiecie co ja zrobiłam, otworzyłam, zobaczyłam. uśmiechnęłam się pod nosem i powiedziałam: „ale jesteś głupi”

i zawstydzona można powiedzieć, ze schowałam głowę w piasek…taka była moja romantyczna reakcja

i wtedy moje kochanie zapytał czy wyjdę za niego

oczywiście tu już się zachowałam godnie i odpowiedziałam, że TAK

i tak się stało, ze dziś jestem tutaj i piszę Wam o tym wszystkim, trzęsienie się rąk mojego M. nie wynikało ze złego samopoczucia czy jakiejś nagłej choroby tylko po prostu ze stresu (pierwszy raz widziałam go takiego ze stresowanego) a i ja się nie popisałam jak zobaczyłam pierścionek

ale do tej pory się z tego śmiejemy i nie zamieniłabym tych zaręczyn na żadne inne!!

Niby człowiek tak dobrze zna drugiego, ale i tak nie jest w stanie przewidzieć jak się zachowa w danej sytuacji,
a na dodatek nie przewidzi tego co sam może zrobić/powiedzieć, bo gdyby kiedyś ktoś mi powiedział, że jak zobaczę swój pierścionek zaręczynowy to pierwsze co powiem to będzie "ale jesteś głupi" to w życiu bym nie uwierzyła
