hej dziewczyny-podczytuje Was troche czasem,
dzisiaj jest u mnie mega smuteczkowo



więc postanowiłam napisać...może będzie mi trochę lżej-bo nie chcę żeby mnie małż widział w tak opłakanym stanie

wiem ,że to normalne i że musi się w końcu udać jak u Was (gratulacje btw dla ostatnio zafasolkowanych:))...
ale dzisiaj...
właśnie przyszła 11 @ ! 11 cykli od chwili starań ....w życiu bym nie przypuszczała takiego scenariusza, i że okaże się to takie trudne, już 3 mc temu odstawiłam (za zgodą gina oczywiście) duphastona i bromergona, zaczęłam wojować z moimi myślami o dniach płodnych-nie ma już ich w codziennym menu-bo to mnie wykańczało psychicznie trochę, jest sobie życie poprostu,
ale kiedy czekam na wredną @...a ta przychodzi po raz kolejny dopiero po tygodniu-a każda minuta z tego opłakanego tygodnia, każda myśl-to nadzieja a organizm zachowuje się inaczej niż zazwyczaj...to już okazuje się za dużo jak dla mnie:(
12-okrągły cykl stuknął...dzisiaj jest 1dc...
może złapię jakiegoś bakteryjka od Was? mdląco-rzygające-każde mile widziane:)
chociaż powiem szczerze, że sama siebie już nie lubię za te niespełnione nadzieje, co mc się podnosze i idę dalej-a może lepiej by już było nie walczyć? tylko nie wiem jak?
zabrzmiało tragicznie:) jak w dramacie-ale wiem, że kto jak kto-ale Wy mnie zrozumiecie...
bo ja już nie mam komu powiedzieć:( jak trudne jest to dla mnie