No i pojechaliśmy. Strasznie wesoło było w aucie. Świadek, który prowadził strasznie nas rozbawiał. A ja byłam tak strasznie szczęśliwa... Obok mnie siedział mó MĄŻ, ludzie dookoła się do nas uśmiechali, machali nam, trąbili...
W końcu dojechaliśmy. (nasze autko ledwo widać, tam na samym dole jest daleko)

Rodzice już gotowi do powitania, niecierpliwie nas wyglądali.

I zaczęliśmy powoli podjeżdżać pod górkę.
Tu nasz kolega wygląda jak bodyguard (a szedł z dołu od swojego auta)

Podjeżdżamy

Koniec drogi - czas wysiadać...

Rodzice powitali nas tradycyjnie

Tutaj nasz piękny chlebek (strasznie mi było przykro jak się okazało, że spleśniał od spodu i trzeba go było wyrzucić...

)

No to kawałęk chlebka i sól


Potem małż

(nie wiem za czym się tak rozglądałam...

)
Kieliszki były tak przygotowane, że niestety było widać, w którym jest woda

no i ja z premedytacją wzięłam włąśnie wodę, bo wódki bym nie przełknęła świadomie...
To zdrówko


Rzut musieliśmy chwilę powstrzymać bo akurat przechodzili jacyś ludzie (tak jak by nie widzieli co się dzieje...)
Ale poszło... i się rozbiło


Wreszcie można było wejść na salę.
Najpierw goście

Potem my.

Od razu muszę dodać, że T. się zbuntował i nie wniósł mnie. Przeprowaadził mnie dopiero przez próg naszego mieszkanka jak dojechaliśmy nad ranem...
Kiedy weszliśmy już do środka, panie zdążyły już rozdać gościom szampana, wzięli,śmy i my.

I zaczęli nam śpiewać "sto lat"

I śpiewali...

I śpiewali...

I wreszcie skończyli i można było się napić


Nareszcie można było usiąść do stołu i zjeść. Ja byłam okrutnie głodna, ale nie za wiele byłam w stanie zjeść. Obiadek był pyszny (żur staropolski z grzybową nutką i polędwiczki w sosie serowym), ale ja zjadłam może pół talerza zupy i kawałeczek mięsa. A najbardziej myśłałam o tym jak bardzo chce mi się do toalety (chciało mi się od momentu przyjazdu bryczki pod dom...

)
No ale smacznego i na zdrowie (wyobraźcie sobie, że ani razu w trakcie wesela nie kazali nam słodzić...)


Na koniec tej części relacji dekoracje naszej sali





