Ostrzegam przed salonem „Promesa” w Warszawie.
Panie z obsługi bardzo nie lubią swojej pracy. Miałam wrażenie, że bardzo im przeszkadzam i zawracam głowę. Ale ponieważ podobała mi się jedna sukienka wróciłam i to był mój błąd.
Owszem kiedy zostawiałam zadatek to nawet jedna z nich się do mnie uśmiechnęła. Ale z pierwszą miarą spóźniły się o cały tydzień i poinformowały mnie o tym na godzinę przed umówionym spotkaniem. Kiedy powiedziałam że właśnie tego dnia chciałam przymierzyć suknie w próbnej fryzurze i makijażu, a mama przyjechała 100 km żeby mnie zobaczyć Pani powiedziała, że to mój problem.
Ale jazda zaczęła się kiedy po weselu poszłam do nich po przepis prania. Przeszły same siebie. We trzy skoczyły na mnie, strasząc prawnikiem. A jedna, rzekoma producentka tego kiczu poinformowała mnie, że jest to produkt jednorazowego użytku, tak mówi jej prawnik i nie podlega gwarancji, a jak w praniu się zniszczy to nie jej wina. Dodatkowo wmawiała mi, że w Kodeksie cywilnym jest odpowiedni przepis potwierdzający opinię „jej prawnika”. Do mojego męża wyskoczyła z tekstem, że „robi sobie jaja” kiedy wspomniał o ewentualnej odpowiedzialności za suknię zniszczoną w czasie prania zgodnie z metką i nie będzie z nami rozmawiała, bo nie ma o czym. No właśnie dlaczego pani producentka nie wszywa w suknie metki z przepisem prania? Czyżby rzeczywiście produkowała wyrób jednorazowy? Fakty to potwierdzają.
Kiedy płaciłam 3 tys. to wtedy była miła, bo czekała na kasę. Po ślubie „bujaj się Fela”.
Dziewczyny, ostrzegam przed tym salonem. Uważam że skoro wydajemy tyle kasy to powinnyśmy być godnie obsłużone.