Od rana była niezła bieganina, ja wstałam z bólem brzucha z nerwów, wypiłam meliskę z dwóch torebek i połknęłam dwie tabletki na uspokojenie, trzymało mnie bardzo. Potem fryzjer, makijaż, biegiem do domu i do fotografa. Msza była szybka, 35 minut i po wszystkim. Dobrze, że kamerzysta wpadł na pomysł przećwiczenia przysięgi bo powiedziałam "i nie dopuszczę Cię aż do śmierci". Więc w kościele skupiłam się bardzo na tym co mówię, żeby się nie walnąć. Śmiesznie było przy obrączkach, Szymon złapał się za swoją a ksiądz przez zęby: nie ta, weź mniejszą, weź mniejszą

Ogólnie cały czas nas podpytywał jak się czujemy, czy już lepiej, czy nerwy puściły i na wejściu do kościoła i na ołtarzu. Ksiądz rewelacja!!! Zadowoleni jesteśmy z 2 serc, kościół wyglądał pięknie. Pod kościołem po życzeniach podszedł do nas jakiś napity pan z zerwanymi kwiatkami z trawnika i życzył dużo szczęścia od bezdomnych po czym chciał wódkę. Nie mieliśmy nic więc nas wyzwał, że robimy sobie wiochę czy obciach, nie pamiętam, darł się w każdym razie, zataczał się z reklamówką w ręku z której się coś lało, makabra. Wchodzimy do sali w Doboszu a tu bordowy wystrój!!!! Załamka, nie cierpię dodatków bordo na ślubach, miało być biało-ecru, ślubnie! Tym bardziej, że o tych kolorach długo rozmawialiśmy, byłam zawiedziona, że hotel pozbył się zielonych krzeseł i zamienił je na bordowe i oprócz krzeseł, które musiały być bordowe nie chciałam nic w tym kolorze! Potem był toast, bieganie i szukanie swoich miejsc, zamieszanie jak diabli, bo zabrakło planu z miejscami gości, który miał wisieć przed wejściem. Pierwsze kroki na parkiecie i znów załamka, parkiet jest tak śliski, że można na nim jeździć jak na łyżwach! Pierwszy taniec i szept Szymona, że nie robimy przechylania i wychylania bo jest tak ślisko, że mnie nie utrzyma, nie ma szans. Więc improwizowaliśmy, Dj w połowie utworu poprosił do tańca rodziców więc jakoś poszło, niektórzy nawet uronili łezkę

Od razu było bieganie i zmienianie szpilek na trampki, tańce na boso ale bez upadków i poślizgów się nie obyło. Goście ruszyli na parkiet tłumnie, nie było siedzenia czy stypy, zaskoczyli mnie bardzo pozytywnie. Po jakimś czasie kamerzysta zabrał nas na "wywiad" do apartamentu, było to dla mnie tak żenujące (pytania np. o ulubioną pozycję), że zdecydowaliśmy, że nawet nie będziemy tego oglądać i nie znajdzie się na filmie. Koniecznie chciał abyśmy wzięli kieliszki do wina i winko ale tu znów wtopił hotel, powiedziano nam, że wina nie zamawialiśmy. Udawania, że idziemy spać czyli udawanego zakończenia filmu odmówiliśmy. Chociaż prosiliśmy na spotkaniu aby kamerzysta nie podchodził do jedzących oczywiście to robił i na tyle mało dyskretnie, że stawał przed kimś na dwie minuty. Ludzie przestawali jeść, pić, rozmawiać, uciekali wzrokiem po ścianach i podłogach. Za kamerzystę zebraliśmy niezły ochrzan od gości.
Osobny temat to suknia i tu jestem wściekła najbardziej. Miałam mieć zrobione dwa podpięcia sukni, jedno tzw. na szybko, na guziczek i drugie na troczki. Na ostatniej przymiarce zapytałyśmy z mamą o to drugie podpięcie to panie zaczęły kręcić, że będzie to jedno, bo tren już został obcięty i nie da rady zrobić drugiego! Nie wygląda to za ciekawie, zresztą zobaczycie na zdjęciach. W tańcu czy schodzeniu ze schodów tren mi się odpinał, było to uciążliwe i przy oddawaniu zwróciłam na to uwagę - usłyszałam, że to niemożliwe. W końcu gdzieś w tańcu ten durny guzik mi odpadł! Znalazłam go, świadkowa mi go przyszyła i wytrzymał pół piosenki, odpadł mi drugi raz i już go nie znalazłam. Więc tańczyłam z trenem w ręku bo na agrafki kieca się nie trzymała, umęczyłam się z nią strasznie, miałam jej serdecznie dosyć. Na dodatek była jakoś źle zebrana, kombinowaliśmy, żeby na zdjęciach nie było tego widać, z tyłu z jednej strony było jej więcej a z drugiej mniej i wtedy z przodu robiły mi się takie kanty. Dziś poszłam ją oddać a babki w lament, że jest strasznie brudna i nie wiedzą czy ją doczyszczą a jak nie to będą dzwoniły bo wtedy będę musiała zapłacić. Wkurzyłam się strasznie, nic na nią nie wylałam, nic mi nie kapnęło, nie ubrudziłam jedzeniem, nie podarłam! Nie przypuszczałam, że tak się zdziwią bo wiem jak wyglądają oddawane suknie! Ma brudny dół oczywiście, od chodników, od kościoła, była też sesja, po weselu była już brudna, pewnie nie raz przydepnięta, nawet panowie mieli brudne nogawki (i wszyscy mamy oklejone i zjechane podeszwy) więc to pewnie jakiś specyfik na tą super podłogę. Kurczę dziewczyny się kąpią w tych sukniach... Jestem ostro wkurzona, mam już serdecznie dosyć, pech ślubny mnie nie opuszcza.