Kwas jest, bo nie potrafię pogodzić się z czymś, na co kompletnie nie mam wpływu. I to jest najgorsze. Otóż ojciec Maćka od ponad dwóch lat jest wdowcem. Mama Maćka zmarła, kiedy nie byliśmy jeszcze razem. No i w tej chwili pojawiła się na horyzoncie mojego przyszłego teścia ONA. Wszyscy odetchnęli, bo uważamy, że to młody facet i dobrze, że będzie miał kogoś bliskiego. Nic w tym złego.
Problem polega na tym, że sposób, w jaki ojciec Maćka załatwił kwestię spotkania M. z NIĄ pozostawia wiele do życzenia. Żadne z nich (ani teść ani ta Pani) nie zrobili nic, żeby M. ułatwić oswojenie się z bądź co bądź nową sytuacją. Gadali tylko dużo, że boją się o M., że obawiają się jego reakcji, a jak przyszło co do czego to po prostu centralnie obściskiwali się jak dwójka małolatów. No i w M. to uderzyło. O to mam żal do teścia. O to, że nie wykazał się delikatnością i taktem, przyprowadzając nową kobietę. M. twierdzi, że wszystko jest ok i broni ojca. W sumie się nie dziwię i doszłam do wniosku, że jeśli M. to odpowiada, to co mnie do tego. Ale jakiś taki niesmak we mnie został. M. powiedział, że jestem przewrażliwiona i że nie rozumie o co mi chodzi. Może ma rację - może powinnam przejść nad tym do porządku dziennego. Jakoś nie potrafię. Dziwnie mi...