Pisałam o tym juz u siebie, ale co tam, wkleję i tutaj:
O dzidzię staraliśmy sie już kilka miesięcy (no tak ze dwa ) bez większych sukcesów. okres i tak przychodził jak na złość...dlatego kiedy zaczął mi się spóźniać wzięłam to za dobry znak. W niedzielę poszliśmy na Dni Morza...piwko wypiłam, ale jakoś intuicyjnie "chroniłam" brzuch...jakbym się obawiała, że ktoś może mnie uderzyć... wracając kupiliśmy test ciążowy...
z samego rana w poniedziałek wykonałam test...gdy zobaczyłam dwie kreski łzy szczęścia stanęły mi w oczach, zaparło mi dech w piersiach...zaraz obudziłam Grzesia...był tak urodaowany, że cały czas przytulał się do brzuszka i powtarzał, że jeszcze w to nie wirzy, ale będzie Tatą... po południu zrobiłam jeszcze jednen test...wynik sie powtórzył...
zaraz po szkole kupiłam dwie grzechotki, przyszłam do domku i wydrukowałam dla dziadków list od maleństwa. "Kochani babciu i Dizadku już za dziewięć miesięcy się spotkamy, bardzo się cieszę na to spotkanie, tymczasem przesyłam Wam grzechotkę, abyście przypomnieli sobie jak to jest bawić małe dziecko. Do zobaczenia po tamtej stronie brzucha...Wasz(a) Wnuk/Wnuczka" rodzice popłakali się ze wzrusznia, radościom nie było końca...rodzeństwo zarówno moje jak i Grzesia również bardzo się ucieszyło...