Nie miałam ochoty ciągnąć tego tematu, ale widzę, że dyskusja idze w zła stronę.
Znaczne od tego że się nie obrażam i takie tam…ale pare słów wyjaśnienia się tu należy i pozwólcie, że nie będę cytować tylko odniosę się ogólnie.
Pisząc o ignorancji, nie miałam na myśli brak wiedzy medycznej…tylko podejście do tematu.
Niejedna z dziewczyn na tym forum ma lub miała problemy z zajściem w ciąże…czasem wystarczy poczytać trochę miedzy wierszami.
Osobiście mam wiele szacunku do par dzielnie zmagających się z tym problemem.
Stresów jakim są poddawane nie sposób opisać…O tym jaki to ogromne wyzwanie dla związku, nawet nie wspomnę. Niewiele trzeba, żeby w chwili rozpaczy np. po kolejnym nieudanym zabiegu wyrzucić partnerowi w twarz „To przez Ciebie”. A ile trzeba mieć siły żeby na te słowa nie zareagować kłótnią. Osoby te mają często ogromną wiedzę medyczną z tego zakresu. Leki wspomagające zapłodnienie, typy zabiegów znają pewnie niejednokrotnie lepiej ode mnie.
Dlatego zżyma mnie jeśli ktoś wyskakuje z tekstem „ale ja wiem, mam sposób. No jest jakaś tabletka”. A Ci wszyscy ludzie co??? Jakoś na ten cudowny specyfik nie wpadli, nikt im go nie przepisał??? tylko wydali kolejne 7 tys na in virto???
Jeśli ktoś chce zaistnieć na forum to proponowałabym jakiś lekki temacik o kwiatkach i szmatkach. Poznać trochę ludzi, zorientować się „w okolicy”, a potem uderzać w wielki dzwon..
A co rozmów z pacjentami. Wiem ze są lekarze co nie rozmawiają…sa i tacy co gadać po prostu nie lubią. Nie każdy jest gaduła jak ja.
Elokwencja nie zmniejsza ich wartości jako diagnostów i terapeutów. Sama znam kilku nota bene bardzo dobrych ginekologów, z których jeden to wyjątkowy mruk, a jednocześnie r e w l a c y j n y położnik.
Nawet miedzy sobą w pracy mówimy, że lekarz z niego super, ale jak któraś lubi gina co się nad nią porozczula i pogada, to niech do niego nie idzie, ale jak chce mieć super prowadzoną ciąże, tyle że bez nadmiernej gadaniny - to wybór trafny.
A doktor prywatnie tez jest milczkiem.
Po drugie - podstawa mojej pracy to długopis. Wszystko co zrobię musze opisać, to zajmuje mi ogromnie dużo czasu. Podobnie jak wy nie mam ochoty siedzieć po godzinach w pracy i wykańczać papierów, a i tak niejednokrotnie zabieram je ze sobą do domu (czego właściwie robić mi nie wolno). Gdyby za przykładem zachodnich szpitali pisanina została przełożona na barki sekretarek medycznych mogłabym siedzieć z pacjentami do bólu.
A i tak poświęcam tym rozmowom dużo czasu - jak już mówiłam jestem gaduła i lubię tłumaczyć. Skutkiem tego są np. prośby naszych stałych pacjentów (np. po przeszczepach lub dializowanych) „Pani doktor niech Pani mnie weźmie przy tym pobycie…. Czy Pani będzie mnie prowadzić???”.
Efekt taki, że latam na wizyty z stertą historii, druga kupa papierów rośnie mi na biurku….stos czekoladek leży na stoliku (jakbym to jadła, to by mnie łatwiej było przeskoczyć jak obejść)
A ja zbieram opierdol od profesora, który akurat wymyślił sobie sprawdzenie jak to młodzież zalega z oddawaniem historii chorób do archiwum.
Większość rzeczy można wytłumaczyć językiem prostym i zrozumiałym - ale nie wszystko i nie wszystkim. Nie będę się rozwodzić tej kwestii…
Jest jeszcze jedna rzecz, czasem dla pacjenta jest lepiej, żeby wiedział mniej jak więcej…bo wtedy sobie tak nawkłada do głowy, że już w ogóle nie idzie z nim pracować. Teraz mam taki świeży przeszczep nerki…specyficzna psychika.
Kończę przydługi wywód - gaduła w pisaninie też jestem.
Jak ktoś dotrwał do końca to moje szczere wyrazy podziwu.