Budzik nastawiłam na 6;15 ponieważ musiałam chociaż troszkę ogarnąć po tłuczeniu butelek. Spojrzałam z trwogą na niebo. Było piękne, bez chmur!!! Ze szczęścia omal się popłakałam!!!! Wstałam pełna radości, zero zdenerwowania, cały czas myślałam "nareszcie, to już dziś" Zaczęłam sprzątać, na dworze nie było ciepło, był chłodny wiaterek, ale najważniejsze że nie padało. Na 7;30 szliśmy do spowiedzi, obudziłam małża chwilkę przed 7. Szybciutko ze świadkiem do kościoła, czekamy, czekamy a księdza nie ma. A ja na 8 do fryzjera!!! J poszedł sprawdzić czy ksiądz nie zapomniał, Łaskawie przyszedł 7:45!! Nie było źle, ponieważ zaczełam od tego, że czuje się już zdenerwowana i proszę o jego wyrozumiałość. Podczas spowiedzi narastało we mnie uczucie szczęścia, że to już ten dzień. A że ja w ostatnim czasie płaczliwa byłam, to się popłakałam (oczywiście ze szczęścia). Panie które były w kolejce do spowiedzi tak się na mnie patrzały, kiedy odchodziłam zapłakana od konfesjonału (pewnie myślały że rozgrzeszenia nie dostałam)