Witam w nocy!
Choć i nie mamy dzisiaj wesela, ale i tak nie mogę spać.
Oj, podejrzewam, że złapałam poważnego wirusa, który nazywa się "grafomania". To taka choroba psychiczna, kiedy cały czas chcę się tylko pisać i pisać. . .
Przedstawiam ostatni post w tym wątku i . . . zamykam go na dobre, ponieważ wszystko co jest dobre, musi być krótkie i dynamiczne!!! W końcu miał być reportaż, a nie guma do żucia

***
Na fajrant porozmawiajmy o najbardziej krytycznym etapie imprezy weselnej, czyli o finalu. Tak-tak, o końcówcę. Jak już powiedzałam, wszystko co dobre w końcu się kończy. I wesele też. . .
Głęboko w nocy do kuchni czasem zaglądają goście (przeważnie Panowie). Bez specjalnego celu, powiedzmy tak, "turystycznie" . Nie wiem, co ich tak przyciąga?

Chcą sobie porozmawiać, pożartować, no i . . . zaprosić nas do tańca! NAS! Na serio

Mówię Wam, to nie lada sztuka tych Panów się pozbyć. I kłocić się nie chcę, i sil nie ma walczyć. Bo walczyć jeszce trzeba z wieloma rzeczami: myciem GN-ow, blach, garów, patelni. . . I co najważniejsze - ze snem. Oh jak ten sen nam dokucza!!! Najgorsze są dwa szególne okresy:
pierwszy - odrazu po oczepinach (g. 1. 00-1. 30). Sen podkrada się, oczy sami się zamykają. Wiemy że jak coś takiego odczuwamy, to natychmiast trzeba wyjść na zewnatrz, wypić mocnej kawy lub Redbula - w każdym bądz razie absolutnie nie wolno siadać ani na chwile, lepiej zrobić parę ruchów gimnastycznych. I wtedy przechodzi, mija ten durny stan.
***
Dzięki Bogu, ostatni posiłek wydajemy o 2. 30-3. 00. Czasami jednak to się opóżnia (dużo zależy od oczepin - jak są długie, to my też automatcznie przesuwamy tort i następne posiłki)
Moja osobista funkcja w pracę nie poddaje się określeniu jednym słowem. Na niby pomoc kuchenna, ale jak kończy się wydawanie posiłków ok g. 3 nad ranem, to zmywam gary, podłogę i wychodzę do kelnerstwa na salę. Sala wygląda już nie tak paradowo jak wcześniej. Moje serweteczki leżą pogniecione, ciasteczka też straciły były urok, no i mniej ich jest. Gości są mniej formalni, Młoda bez welonu - luzik. Nie możemy zbierać talerzy dopóki ludzi siedzą, dla tego zbieramy tylko puste filiżanki, bulionówki, butelki od wina. . .
Z nadzieją patrzymy na zegar. I uśmiechamy się do gości, uśmiechamy się cały czas. Zawsze uczę kelnerek: "Uśmiechajcie się do gości i do Młodych , a zobaczycie jak na Waszym weselu będą uśmiechać się do Was!"
Dobrze jest, jeżeli wesele kończy się w umówionym czasie. U nas to, za rzadkim wyjątkiem, godz. 4. 00. Wtedy przestaje grać orkiestra. Ale nie zawsze gości szybko opuszczają salę. . .
W sumie to, co ja mówie, nie powinno Was obchodzić, ponieważ to nasza praca, za którą płacą. Ale i wśród Was trafiają się dziewczyny z branży (witaj, dosiado!) i to im dedykuję ten kawałek. . . Gości się nie wygania, więc czekamy. "Na pożegnanie wszyscy razem hip-hip hurra, hip-hip hurra, hip-hip hurrrrra!" Jak tylko ostatni wychodzi, zbieramy ze stołów. A dalej ściągamy obrusy, a tam najlepsze - krzesełka! Średnie wesele 80 osób, no to 80 krzesełek trzeba postawic na stoły (a naśi są jak na zlość ciężkie). Część trzeba wynieśc do magazynu, a magazyn daleko. . .
Drugi najbardziej senny okres jest właśnie ten. Nie można odłożyć sprzątania na póżniej, bo póżniej POPRAWINY ( u nas zaczynają się najwcześniej o 11. 00, najpóżniej o 13. 00) A śmieci posortować, a pozostałości popakować, etam! Jeszcze roboty i roboty!
Ale i tak się cieszymy. Wesele bezproblemowe to dla nas najlepsza satysfakcja. Bo są też i problemowe. . . Pamiętacie, jak ja wspominałam o prądzie, o kanalizie? Bywa i tak, niestety. To wody brak, to prądu nie ma. A to kucharz do Norwegji uciekł bez uprzedzenia (wyobrazcie sobie, 7. 07. 07 mamy wesele, 8. 07. poprawiny i jeszcze jedno wesele. A wieczorkiem 5. 07 kucharz wysyła SMSa że wyjeżdża !!!) Ale problemy odbywają się na zapleczu - Wy o nich nie powinniście wiedzieć, to już nasza, czerwonych fartuszków, sprawa - jak z tego wybrnąć
nie wiem czy już gdzieś pisałaś, ale jeśli to nie tajemnica to napisz nam gdzie pracuesz czerwony fartuszku 
Najpierw nie zamierzałam tego robić, chciałam zachować anonimowość. Żebys nie myśleli że to jakis PR, czy marketing z mojejstrony. Ale. . . dla czego nie? Na pożegnanie się przedstawie: nie mam czego się wstydzić, powiem że pracuję w Dworku Hetmańskim. I nawet jestem właścicielką. . . A biedny szefuńcio - to mój mąż. Kapitalizm nie uznaje santymentów - jak się ma własny biznes, to trza zasuwać. My jesteśmy wciąż obcy w tym kraju, choc i dostaliśmy obywatelstwo - na siebie liczymy, a nie na cuda. Polski to nie mój język, więc wybaczcie blędy jeżeli są (a są napewno)
Nie wyglądam co prawda na wielką damę - najlepiej się czuję w kapciach i. . . czerwonym fartuszku (mówie bez koketerii). A takich "krasnoludków" jak ja można spotkać na każdym weselu na każdym zapleczu. My gotujemy, zmywamy, zbieramy i uśmiechamy się do Was, moi drodzy! I nie dla tego że "tak ma być', a dla tego że poprostu lubimy tę pracę. No i Was lubimy też.
Dzięki serdecznie za uwagę,
Pozdrawiam Was z całej sily,
i. . .
Klaniam się i żegnam,
Wasz Czerwony fartuszek