Witam wszystkie mamuśki!!!
W niedziele 28 października o godzinie 14. 50 przyszła na świat nasza córeczka Nela. A stało się to tak. . .
W sobotę rano zauważyłam ślady krwi na bieliźnie,ale intuicyjnie chyba zanim zadzwoniłam do swojego lekarza, zjadłam śniadanie. I dobrze zrobiłam:). Lekarz wysłał mnie od razu na KTG do Zdrojów. Badanie jednak nic nie wykazało i odesłali mnie do domu. Wieczorem pojechałam z mężem na zakupy i po odbiór obrączek i wtedy w salonie poczułam skurcz. Był dość silny. Zrobiło mi się gorąco i nie byłam w stanie rozmawiać ze sprzedawcą. I dobrze bo powinnam ich opierdzielić. Czekaliśmy miesiąc na grawer i zmniejszenie obrączek i okazuje się,że zmniejszyli obrączkę,ale graweru nie ma,wiec kolejny miesiąc trzeba czekać. Masakra. Wrócilismy do domu. Zaczęłam oglądać "Przebojową noc"dla odstresowania,a bóle zaczęły sie nasilać i wystepować co 10 minut. Mój mąż jak i rodzice zaczynali być przerażeni. Co 10 minut skurcz,a potem spokój. Jednak zdecydowaliśmy żeby jechać do szpitala. Na miejscu zrobili mi KTG i okazało się,że nie ma rozwarcia,ale występują małe skurcze. Zostawili mnie na obserwacji. Dali mi lek niwelujący ból,aby zobaczyć czy żebywiście to co czuje to skurcze. Czułam sie jak naćpana po tym. Około 3 nad ranem zaczęło się znów. O 9 poszłam do położnych,że nie mogę wytrzymać z bólu. Powiedziały,że lekarz będzie za godzinę. jednak widząc jak się zginam przy skurczu,zawołały lekarza. Zbadał mnie i stwierdził,że przebijemy pęcherz płodowy. Zdążyłam tylko zadzwonic do męża,żeby przyjechał. Wzięli mnie na porodówkę i o 10 przebili pęcherz. Przyjechał mąż i podłączyli mi oksytocynę. No i zaczęło się. Regularne skurcze,które narastały. Nic ich nie uśmierzało. Dali mi środek znieczulający,który działał tylko chwile. Ból nie do zniesienia. Nic nie pomagało. Skurcz,a potem szybko zasypiałam między skurczami. Tak byłam wyczerpana. Nie pomagał spacer, ani spysznic. Prosiłam o znieczulenie,ale powiedzieli ,że za wcześnie na drugi lek. Około 14 miałam rozwarcie na 5 cm. I to był mój kres wytrzymałości. Prosiłam męża i lekarzy o cesarkę albo znieczulenie zewnątrzoponowe. Mąż nie wiedział co zadecydować. Jest lekarzem i wie jakie są skutki uboczne jednego i drugiego wyjścia. Młoda lekarka powiedziała,że dadzą mi znieczulenie,ale odłączą przed samym porodem. Na szczęście przyszedł lekarz,który mnie badał rano i powiedział,że teraz już pójdzie szybko. Żadnego znieczulenia poza zwykłym dożylnym. I dobrze się stało. Ból był,ale troszke mniejszy. Znów czułam się jak naćpana. Ciesze się,że mąż był przy mnie chociaż podczas skurczu byłam w innym świecie i liczyła się tylko rączka od łóżka, na której się wspierałam, bo wydawało mi się ,że to pomaga. Rzeczywiście po kilkunastu minutach zrobiło się rozwarcie na 8 cm,a potem już zaczęły sie bóle parte,całkiem inne, inaczej odczuwane. Parcie, nad którym się nie panuje. Kilka parć i zrobiło się 10 cm rozwarcia. Zaczął się poród. Cały zespół gotowy. Jedno parcie,drugie i wyszła główka-prawie bezboleśnie. Chwila odpoczynku. Główka opleciona pępowiną,a przeciez nie nosiłam żadnych łąńcuszków w ciąży-przesąd. Drugi skurcz jedno parcie,drugie i wyszła cała. Poród trwał 10 minut. Bolesne było przejście barków, bo mała miala rączkę podwiniętą,ale potem to już luz,wyślizgnęła się. Mąż przeciął pępowinę. Acha nie wspominałam,że nie chciał być przy samym porodzie,ale mówi,że nie żałuje. Lekarka położyła mi mała na brzuchu i powiedziała,że mamy dziewczynkę. Nie wiedziałam o co chodzi dopóki nie zobaczyłam łez mojego męża. Wiedziałam wtedy co się stało. Byliśmy pewni,że to będzie chłopiec chociaż mąż chciał bardzo córkę. Zabrali małą na badania,a ja zostałam do urodzenia łożyska i szycia. Mało przyjemne,ale w porównaniu z porodem to pestka. Mała ważyła 3100 i miała 58 cm długości, dostała 8,9 i 10 pkt Apgar. Obniżone za kolor skóry. Była troszkę sina,ale najważniejsze,że dostała 10 pkt. Mąż trzymał ją cały czas i płakał. Byłam zmęczona,ale szczęśliwa i jeszcze jedno-niesamowicie głodna. Po przewiezieniu na salę dopadłam suchy chleb i jadłam jakby był to rarytas. Wieczorem przyszli rodzice zobaczyć długo oczekiwaną pierwszą wnuczkę. Zadzwoniliśmy do nich z sali porodowej. W słuchawce słyszałam tylko okrzyk radości mojego taty,który bardzo chciał wnuczkę z warkoczykami i grzywką. Nie zawiodłam nikogo. Jestem bardzo szczęśliwa,ale na razie nie pisze sie na nastepne dziecko chociaż chciałam mieć trójkę. Zobaczymy czas pokaże co będzie w przyszłości. Ponoć ból porodu szybko się zapomina. Ok to tyle na razie. Muszę zmienić babcie bo niańczy maleńką,a obiad w lesie. Dziś o 14. 50 Nela kończy tydzień:)Buźka pozdrawiam mamuśki. Mam tylko nadzieję,że nie przeraziłam Was.