Dlaczego mały sens? Ja uważam, że nikt z góry nie zakłada, że się rozstanie, a ślub nie jest czymś w rodzaju smyczy, która ma ograniczyć "ruchy" partnera. Przypuszczam, że większość par, ślubujących sobie w kościele naprawde wierzy w to, co mówi. To całkiem naturalne, że każdy z nas marzy o szczęśliwym życiu dla siebie i składając przysięgę mówi szczerze, tak jak w danej chwili czuje. Życie później często weryfikuje te marzenia (niestety) i słowa przysięgi przestają przystawać do rzeczywistości; dwoje ludzi przestaje być jednością i życie razem przynosi więcej szkód niż pożytku. Tak, ludzie się rozstają i jeśli tak ma się stać, to żadna siła nie pomoże, a żaden papierek nie powstrzyma. Dla mnie to jednak nie jest żadnym argumentem przeciwko ślubom. Chcę wziąć ślub, bo kocham, bo w końcu moje serce mi mówi "wszystko w życiu ma swój cel", bo moje serce mi mówi, że to z tym mężczyzną chcę być, bo to Jego kocham, bo właśnie Jemu ufam. Tak, tak...wiem, to wszystko można też "bez biurokracji", ale Bóg mi świadkiem- trudno jest z czymkolwiek porównać uczucie, którego doświadczam mając świadomość, że to własnie ja jestem kobietą, którą Wojtek poprosił o dalsze wspólne życie i zdecydował się o tym powiedzieć całemu światu, że jestem dla Niego, a On jest dla mnie TYM KIMS....warto jest w życiu mieć w sobie takie uczucie. Nawet, gdyby kiedyś miało się okazać, że życie to nie jest bajka i nie wszyscy żyją długo i szczęśliwie.