Dziękuję w imieniu swoim i Lili za komplementy
PORÓDChciałam przeżyć go w pełni świadomie i na spokojnie.
Może dlatego pierwsze nitki krwi w andrzejki mnie nie zaskoczyły.
Wtedy już wiedziałam,że finał nadchodzi wielkimi krokami.
Fajnie,bo wraz z początkiem grudnia zaczęły się skurcze.
1:37 to mój pierwszy zapis o skurczach, które średnio pojawiały się co 7 minut.
I tak przez kolejne 19 godzin.
Ból jeszcze do wytrzymania mimo pod koniec dnia mocniejszych skurczy.
W między czasie zaliczone 4 kąpiele i parę drzemek.
19.41 ostatni zapis o skurczu i jazda do szpitala.
Oraz wielki żal,że jednak nie obejrzę finału Master Chefa.
Ale to już wiecie

W szpitalu przyjęli mnie bez problemu,choć bałam się,że z moimi skurczami odeślą mnie z powrotem.
Młoda i konkretna pani doktor zbadał mnie i stwierdziła rozwarcie na 2-3cm.
Od razu miałam zrobiony lekki masaż szyjki,żeby łatwiej się rozwierało

Dodam,że nic nie bolało.
Doktorka zrobiła usg i powiedziała,że dziecko w dobrej formie.
Niestety, moje afi było już na granicy 5,5
Od razu wzięli mnie na porodówkę.
Godzina około 20.30
Położyłam się w tej super sexy wykrochmalonej koszuli na łóżku, podłączyli mi ktg i czekałam wraz z położna na rozwój wydarzeń.
Nie muszę mówić,że ogólna lipa.
Skurcze na poziomie 20,a mnie już zaczęło boleć dość mocno.
Poprosiłam koło 22 o zejście z łózka i pospacerowanie po sali.
Myślałam,że to pomoże,ale myliłam się.
Ból coraz silniejszy

Upatrzyłam sobie tył sali porodowej gdzie namiętnie i sukcesywnie przytulałam się do wykafelkowanej w komunie ścianie.
Zaliczyłam też 2 biurka,jakieś krzesełka itp
Resumując spacer nie pomógł.
Tuz przed północą rozwarcie dalej maleńkie i skurcze max 40.
Szybka decyzja o nakłuwaniu pęcherza.
Cieszyłam się,że bliżej niż dalej do spotkania z Lili,ale jeszcze wtedy nie wiedziałam co mnie czeka.
Wód spodziewałam się co najmniej porządnego strumienia,a tam kapało tyle co kot napłakał.
W sumie z moim afi 5,5 po choróbsku czego można było się spodziewać więcej.
No mniejsza z tym
byleby się coś zaczęło dziać.
A tu guzik!
Rozwarcie nie postępuje za to skurcze tak.
I do tego mega chciało mnie się spać.
Byłam wykończona, bo praktycznie całą dobę nie spałam,a tu jeszcze końca nie było widać

Poprosiłam o jakiekolwiek znieczulenie,ale lekarz nie chciała się na razie zgodzić

Bo nie było postępów

Co z tego że cierpiałam,matko i to jak.
Za to lekarka spytała czy jestem głodna. No jasne,że byłam nawet w brzuchu mi burczało.
Wyobraziłam sobie jakieś ekstra danie, które wnoszą dla mnie na porodówkę

Niestety oblizałam się tylko ze smakiem,a zadowolić się mogłam jedynie glukozą z kroplówki

Walczyłam dalej,ale wciąż rozwarcie małe.
Nie pamiętam dokładnie,ale cos koło 2-3 podjęto decyzje o oxy.
Dobrze,że wtedy nie wiedziałam co mi dadzą,bo na sama myśl chyba bym zeszła z tego świata.
W między czasie dostałam antybiotyk,bo moje wyniki z moczu i krwi ogólnie ok z lekką nutką tego mojego cholernego przeziębienia.
No i po oxy zaczęła się radosna zabawa

Dobrze,że ciśnienie miałyśmy z Lili w normie,bo to co się działo ciężko opisać słowami.
Ktg się rozszalało,surcze od 60 do 80 to norma już była.
Skurcze rozeszły się po całej oponce, od podbrzusza dookoła lędźwi.
Ból był tak wyrazisty,że leżenie na wznak nie wchodziło w grę.
Upatrzyłam sobie pozycję na łóżku na boku z zapartą 1 noga o końcówkę łózka, a rękoma chwytałam wszystko co się dało

Po drodze były jakieś uchwyty metalowe,które ściskałam tak mocno jakbym chciała z nich cokolwiek wycisnąć.
Nie pomogło trzymanie się za głowę,ugniatanie koszuli czy też próby wytrzymałościowe łóżka szpitalnego podczas mojego wicia się.
Poprosiłam po raz kolejny o znieczulenie i je dostałam.
Nawet za nie podziękowałam, bo od razu dostałam głupiego jaśka

i ulgę.
Pamiętam jak powiedziałam do lekarki,że jak takie mają być skurcze po znieczuleniu to ja mogę śmiało rodzic dalej.
Jednak rzeczywistość okazała się brutalna.
Znieczulenie,które miało działać godzinę i przynieść ulgę podziałało dosłownie na parę skurczy.
Poprosiłam o kolejne.
Położna wraz z lekarka się juz nie zgodziły tłumacząc mi,że nie jest ono obojętne na maluszka.
No tak ja to doskonale rozumiałam,ale kto zrozumie mnie?
Po 4 ,przy 7 cm rozwarcia,zaczęły się w końcu najweselsze skurcze tej całej zabawy.
Położna pocieszała,że koniec jest bliski,że to na bank dziś,ale ile to potrwa nie wiadomo było.
Miałam wszystkiego dość.
Parcie czułam z przodu brzucha jak i na tyłach.
Jezu jaki to był ból

Nie było tzw łamania kości, kręgosłup mnie nie bolał, nie czułam też rozchodzenia się miednicy.
Nic z tych rzeczy.
Tylko mega upierdliwe skurcze wraz z parciem na wszystko co możliwe.
I chyba wszystko co możliwe wydalałam z siebie ,bo często zmieniano mi pampersy.
Ale nie miało to dla mnie kompletnie znaczenia.
Zbliżała się 5 i wiedziałam,ze o tej godz Lili będzie na świecie.
Czułam to całą sobą.
Nogi trzęsły mi się jak galareta.
Parcie było coraz to mocniejsze i dokuczliwsze i zaczęłam się najnormalniej w świecie drzeć.
Straszne dziwne dźwięki z siebie wydobywałam.
Położna mnie opieprza,żebym zaczęła oddychać głęboko a nie się drzeć.
No tak łatwo powiedzieć, tylko te dziwne dźwięki same ze mnie uchodziły, nie miałam na nie wpływu.
Ale ok staram się je opanować myśleć o głębokim wdechu i wydechu.
W pewnym momencie poczułam takie parcie,że chciałam zejść z łózka krzycząc,że ja już nie mogę, nie daję rady

Na co położna do mnie,że już jest prawie całkowite rozwarcie i ze mam próbować przeć.
To dało mi nadzieję na szybki finał.
No to nabierałam powietrza w policzki i zaczynałam przeć.
Ach, trwało to i trwało.
Nie dawałam już rady.
Cała zlana potem,z zaciśniętymi oczami rzucałam tylko głową na boli.
Przy każdym skurczu 2-3 prób wypchnięcia Lili.
Bez rezultatów.
Za każdym razem myślałam,że to już ostatni ból,a tu dalej nic.
Lekarka trzymała mi nogi,Położna pchała mnie do przodu krzycząc do mnie po imieniu,ale nadal marne to były próby.
W międzyczasie kolejny masaż moich wnętrzności,który bolał jak diabli

W końcu lekarka podjęła decyzję o nacięciu.
Bardzo szybka akcja i na sali nagle pojawiło się dużo ludzi.
Szybko coś zmieniali dookoła mnie i łóżka, na którym leżałam.
Ja dalej parłam,dalej mnie cholernie bolało,ale już byłam na skraju wyczerpania i nagle...
Poczułam nacięcie z prawej strony i za 2 skurczem partym wypłynęła Lili

O Boże w końcu ulga,pomyślałam i faktycznie tak też poczułam.
Była 5.37,czyli równiutko 28 godzin po moim pierwszym zanotowanym skurczu

Od razu w sali było słychać ostre krzyki Lili.
Po przecięciu pępowiny,którą babki komentowały,że jakaś cienka cokolwiek to znaczy, położyły mi ja na brzuch.
Jejku jaka ona była bezbronna i sina.
Nie miała na sobie mazi i nie była obślizgła.
Dziwnie tak,ale nie czułam nic.
Po prostu patrząc na nią nie czułam mega miłości,choć instynkt najwidoczniej zadziałał za mnie,
bo Lili dostała ode mnie buziaczka w prawy policzek,potem pogłaskałam ją i uśmiechnęłam się ostatkiem sił.
Obie się na ostatniej prostej wymęczyłyśmy.
Ja mega spocona,wykończona,w amoku.
Lili sina i krzycząca,bo co się okazało wyszła buźką na świat,a nie potylicą.
Zabrali ja szybciutko i za chwil kilka usłyszałam,że waży 3100g i mierzy 54cm.
A ja leżałam dalej,ale już spokojniejsza i szczęśliwsza,że już po.
Za parę chwil urodziło się łożysko.
Potem szycie.
Szkoda tylko,że mimo znieczulenia czułam ukłucia igły.
Jedno z nich było mega bolesne.
Niestety takie oporządzenie potrwało jeszcze chyba z pół godzinki.
Pierwsza moja myśl w trakcie szycia była, gdzie jest mój telefon?

Muszę zadzwonić do męża

Gdzie jest stolik co tu jeszcze podczas moich wrzasków stał obok, na którym była moja woda,dokumenty i tel?

W tym zamieszaniu nawet nie wiem kiedy ten stolik zniknął,ale szybko się odnalazła zguba.
Nie pamiętam co dokładnie powiedziałam mężowi przez telefon.
Coś w stylu,że Lili się już urodziła.
Usłyszałam a mega radość,że fajnie,że jest szczęśliwy...
Akurat mąż jechał do pracy gdy przekazałam mu tą wiadomość.
Pomyślałam,że będzie miał super dzień i niezły początek tygodnia,w końcu urodziła się córeczka tatusia

Nasza rozmowa trwała chwilkę,ale na koniec usłyszałam coś co bardzo mnie zaskoczyło :" dziękuje ci Madziu"
Po takich słowach świat nabrał kolorów jeszcze bardziej
PO PORODZIEPowiem Wam szczerze,że nie sądziłam,że to będzie taki rodzaj upierdliwego bólu i że tak mocno całą sobą go poczuję.
Na pewno nie zapomnę go nigdy.
I jedno jest pewne nie chcę przechodzić przez to po raz kolejny.
Jeśli zdecyduje się na 2 dziecko to na bank będzie to cesarka i prywatna klinika.
Nigdy więcej tego bólu

Chciałam bardzo urodzić naturalnie i się udało.
Jestem z siebie bardzo dumna,że dałam radę,choć było mi ciężko.
Jak na razie,tfu tfu tfu, połóg przechodzę super.
Po paru godzinach po porodzie chodziłam już po korytarzu szpitala i bez problemu i bólu zaliczyłam wizytę w wc.
Rana po nacięciu przestała doskwierać 2 dni po porodzie,a teraz to już w ogóle jej nie czuję prawie.
Jestem też mile zaskoczona,że praktycznie zaraz po sn tak naprawdę kobiecość jest nienaruszona.
Gdyby nie nacięcie to moje części ciała byłyby takie same jak przed porodem.
Co do figury i wagi to jestem zadowolona

Na brzuszku w ciąży nie odnotowałam ani 1 rozstępu i jadąc na porodówkę miałam coś kolo 101 w pasie.
Teraz brzuszek ma 91cm i brakuje mi dosłownie paru do mojego piwnego brzucholka.
Także sądzę,że jak macica się obkurczy to będę miała lepszy efekt niż jak zaczynałam ciążę.
Waga to tylko około 1,5 kg na plus,no,ale jest jeszcze chociażby nadprogramowo duża macica i mleko.
Także jestem spokojna o swoją figurę,bo właściwie już wróciła do normy.
Czuję ,że przy Lili szybko zgubie dodatkowe kg i cm.
Co do psychiki?
Depresji brak mimo ciężkich chwil.
A ciężkich chwil nie brakuje.
Zaczęło się w szpitalu w 2 dzień gdy zaczęto mnie traktować gorzej z racji nie karmienia piersią.
Położne mimo mojego zainteresowania i pytań nie chciały mi nic pomóc przy dziecku.
Tylko obrabiały mi tyłek,że nie karmie dziecka piersią.
Oj to co słyszałam na swój temat,a doskonale się rozchodziło to po korytarzu wieczorami i rankami szczególnie,
było tak bolesne,ze zapragnęłam czym prędzej uciec do domu.
A takie dobre opinie o opiece słyszałam...
To,że zamykają wraz z końcem tego roku ten oddział i baby tracą pracę nie znaczy,że totalnie muszą olewać matki i dzieci.
Lekarze nie lepsi,oczywiście dostałam opieprz,ze czemu ja nie karmie.
Wiec wykrzyczałam raz dziadowi w twarz ze nie chcę,bo dla mnie to obrzydliwe to prawie trzasnął drzwiami z oburzenia.
Do tego mimo wielu moich interwencji o zatrzymaniu laktacji nikt nie chciał mi dać leków.
Nikogo mój problem nie obchodził.
Dzięki czemu po powrocie do domu ze szpitala dosłownie w mgnieniu oka pojawiło się mleko i od razu zatkane kanaliki i
guzki

Szybka akcja z laktatorem i jest już lepiej.
Teraz 2 razy na dobę odciągam średnio 100ml mleka. Daje je Lili na przemian z mm i w sumie to jedyny plus tej sytuacji.
Gdyby nie to,że zamykają ten oddział napisałabym skargę,a tak walą mnie losy położnych i lekarzy.
Na szczęście po 2 dniach w szpitalu byłyśmy już w domku.
Szkoda tylko,że tu kolejna niespodzianka i Lili okazał się mega marudna.
Płakała non top, nie spała trzeba było ją na rekach nosić 24h ,jeść jadła,ale słabo.
Doszło do tego,że obie nic nie spałyśmy w środę i czwartek

Rodzina z doskoku pomaga,ale ogólnie jestem z tym wszystkim sama.
Ach...
Przygody, wiele rozczarowań,totalnie nieprzespane doby...
Ale nie poddaje się i walczę.
I dziś pojawiło się światełko w tunelu.
1kapiel odrobinkę zmieniła moje dziecko na plus.
I oby tak zostało i było coraz lepiej.
A relacja z córką nabiera mocy;)
Uwielbiam ją głaskać po główce, całować w policzek i tulić.
Jest dla mnie śliczniutka i cudowna gdy robi swoje minki usteczkami.
Mogę śmiało powiedzieć ,że kocham moje dziecko i data 02.12 jest teraz moją ukochana data

Dziękuje Wam za to że byłyście ze mną przez cala ciążę

Dla mnie to wiele znaczy,bo nieraz w trudniejszych chwilach mogłam na Was liczyć.
Miło też,że i moje radości cieszyły Was.
Wysyłam Wam mnóstwo buziaków

A to Lili po 1 kąpieli w domu

