Wlasnie sie wkurzylam. Musze sie wygadac, zeby to wyrzucic z siebie bo normalnie... Postaram sie sensownie to jakos ulozyc. Chcemy miec na slubie delikatnie ustrojony kosciol. Jestesmy jedna z trzech par (srodkowa), ktora bierze tego dnia slub. Z para poprzedzajaca nas umowilismy sie, ze zlozymy sie na dekoroacje. Z para po nas byly od poczatku problemy, bo nie chcieli sie w ogole skladac (ale slubowac w ustrojonym za darmo kosciele jak najbardziej). Pani w kwiaciarni wymyslila, ze jezeli tak sprawa stoi, to ona po naszym slubie zdejmie wszelkie dekoracje, a para "sknerow" wejdzie do pustego kosciola. Znam dobrze siostre Pana Mlodego i zeby nie bylo pretensji, to poinformowalam ja o planach pani kwiaciarki. Po jakims czasie dostalam od niej (znajomej) sms-a, ze jednak "sknery" dadza pare zlotych. Pomyslalam sobie "Dobra, chociaz cos dorzuca". To bylo w maju. Dzisiaj dowiedzialam sie, ze Panna Mloda (sknera) byla u kwiaciarki i powiedziala, ze "wymusilam od niej te pieniadze (chociaz zlamanej zlotowki nie dostalam), mijam ja jak powietrze (nigdy jej na oczy nie widzialam) i ona w ogole nie wie o co mi chodzi". AAAAAAAAAAAA! Zdobylam jej nr i zadzwonilam. Zaluje teraz, ze tak emocjonalnie postapilam i nie uspokoilam sie przed ta rozmowa. Stanelo na tym, ze nie chca w ogole dekoracji i to wszystko moj wymysl. A glos mi sie trzasl.... Dzisiaj ide omowic wszystko z kwiaciarnia, a jak ta dziewczyne gdzies rozpoznam, to sie jej wgryze w aorte normalnie.