A jak dziś?
Właśnie Anitko, a jak dziś?? Mam nadzieję, że już humorek powraca... niewyobrażam sobie Ciebie przygnębionej- kojarzysz mi się z taką pogodną duszyczką, choć rozumiem, że mozesz przeżywać trudne chwile...
... ja niestety też dziś doła załapałam. Wszystko przez moją pracę... Pracuje w tym samym miejscu już ponad dwa lata... dwie pierwsze liderki były fantastyczne - zarówno Gosia jak i Ela okazały się niezwykle życzliwymi i ciepłymi kobitkami- z przyjemnoscią chodziło się do pracy!! Gdy Ela zgłosiła swoja rezygnację dostałam propozycję objęcia jej stanowiska... ale zrezygnowałam, bo nie chciałam przechodzić na zaoczne. Na jej miejsce przyszła Agnieszka i w tym momemencie na własnej skórze odczułam co to znaczy miec fatalną szefową... można by tu wiele pisać, w końcu od prawie 12 miesięcy muszę z nią pracowac, ale bez kitu przestaje juz wyrabiać. Pierwszy kryzysowy moment miałam gdy zadzwoniła do mnie podczas naszej podrózy poślubnej z wielkimi pretensjami, że wyjechałam, bo ona sobie nie radzi... nagadała mi wielu rzeczy, łacznie z tym, ze na moje miejsce ma 5 innych chętnych, ale zacisnęłam zęby i przetrzymałam...
... dzisiaj znowu wyprowadziła mnie z równowagi- w związku ze zmianą nazwiska nie mam jeszcze pełnomocnictwa do udzielania kredytów (te stare jest już nieaktualne) i pracuje na konto kolegi z pracy, oczywiście Aga o wszystkim wiedziała, a ja wszystko skrzętnie notowałam, zeby przy rozliczeniu nie było jaj... a dzisiaj moja liderka zrobiła mi jazdę, że jak to w ogóle jest, że ja jeszcze tego nie mam (a ona to powinna załatwiać a nie ja), że jak ona ma sprawdzić jakie są moje kredyty, że mogę ją oszukać...
Normalnie zagotowało się we mnie!!!!!!!!! Wiecie co... ja na prawdę wyprówam z siebie flaki, zarabiam GROSZE (w zasadzie uważam, że uprawiam wolontariat... ale chcę po prostu mieć coś porządnego w cv) a ona mi tu jeszcze jakieś bezpodstawne zarzuty wywala...

normalnie mi się to w głowie nie mieści

do dupy z taką pracą...

Chcę jaknajszybciej stąd uciekać... może uda mi się przejść na zaoczne na nowy semestr i będę mogła się od niej uwolnić...
ehh...
myślę, że do tego całego mojego doła dokłąda się ejszcze potworne zmęczenie... jestem na pelnych obortach 7 dni w tygodniu.... 4 dni w szkole, 3 w pracy i tak w kółko. Może wyda Wam się to śmieszne, ale nie mogę doczekać się monotoniii- pracy 5-6 dni w tygodniu, od - do, niedziela wolna... byłoby cudownie...
fajnie, że mogłam się wygadać

wieczorem pomaltretuje troche męża...
