Cześć wszystkim. Czas na relacje ze ślubu i nie tylko...
Tyle było przygotowań, pierwsze umowy z zespołem i właścicielami sali zaiweraliśmy rok temu. Wtedy myślałam, że bardzo dużo czasu do ślubu, a ten czas tak zleciał... Ostatnie dni zleciały nam naprawdę bardzo szybko. Ale obojętnie z kim rozmawiam kto ślub ma już za sobą, mówi to samo, że te najpiękniejsze dni w życiu mijają bardzo szybko. I to fakt. Ale warto było, warto było wydać te pieniądze, warto było mieć czasami kompletny zamęt w głowie załatwiając wszystkie sprawy związane ze ślubem.
Jesteśmy bardzo szczęśliwi, bardzo zadowoleni. Prawie wszystko poszło po naszej myśli a nawet lepiej.
Dzień (sobota 15.07.2006) rozpoczęliśmy spokojnie. Wstaliśmy po 7.00, zjedliśmy sniadanko. Łukasz zawiózł mnie do fryzjera na 8.30 i już się nie widzieliśmy do momentu kiedy przyjechał do mnie z rodzicami. Kiedy ja robiłam się na bóstwo (a trwało to do 11.00) Łukasz miał za zadanie pojechać autkiem na myjkę, odebrać wiąznkę ślubną oraz kwiaty dla rodziców i i nadzorować strojenie autka. Po mnie przyjechał tata. W domu byłam po 11.00, a umówiliśmy się, że Łukasz przyjedzie z rodzicami przed 15.00 (ślub o 15.30). Miałam więc czas żeby spokojnie coś przegryżć, pogadałam sobie z mamą, wmiędzyczasie odbierałam telegramy i kwiaty od sąsiadów, znajomych. Kilka minut przed przyjazdem Lukasz zaczęłam się ubierać. Pomagała mi mama i siostra. Było troszkę nerwowo. bo Łukasz już był, a jeszcze nie byłam gotowa. Denerwował się Łukasz, bo był pewien, że już bedę ubrana. Ale cóż, minęło kilka minut i było ok. Przy błogosławieństwie oczywiście moja mama się rozkleiła, przez to ja troszkę też.
W kościele bylismy troszkę stremowani, zwłaszcza Łukasz, ale było w porządku, bez pomyłek. A na sali już bardziej na luzie. Goście bawili się super, chwalili imprezę, zespół, jedzenie i ogólnie byli zadowoleni, a to dla nas ważne. Wesele mieliśmy w pięknym pałacu z parkiem. Pogoda dopisała. Akurat na nasz weekend upały troszkę się zmniejszyły. Było ciepło i słonecznie, ale na szczęście nie tak parno jak kilka dni wcześniej. I od wtorku po ślubie znowu zaczęły się straszne upały. Więc pogoda wymarzona. Czułam się cudownie podczas pierwszego tańca do piosenki M. Drozdowkiej "Kochajmy każdą chwilę". A potem zabawa do białego rana, noc poślubna w pałacu i również bardzo udane poprawiny od 14.00. Wróciliśmy do domu bardzo zmęczeni, bolały mnie nogi, byliśmy padnięci, ale i tak siedzieliśmy do późna rozmaiwając z rodzinką na temat tego co się działo.
Pierwszy tydzień "po" też szybko minął: załatwianie papierkowych spraw, oglądanie zdjęć, rozmowy na każdym kroku na temat ślubu no i pakowanie się do Egiptu w podróż poślubną. Tydzień w Egipcie był niesamowity, słońce, plaża, niesamowite zabytki. Polecam.