Nie miałam czasu by coś napisać. Ta relacja powstawała na raty. Resztę dopiszę i zobrazuję po 20.07.
PozdrawiamKochani, tak jak już pisałam stało się, jestem żoną. Chciałabym wszystkim bardzo serdecznie podziękować za życzenia, które od Was dostałam. Jeżeli chodzi o zdjęcia jeszcze ich nie mam więc będziecie musieli uzbroić się w cierpliwość i jeszcze troszkę poczekać.
Jak wyglądały moje przygotowania? To była droga przez mękę. Jeżeli czytaliście moje countdown to wiecie o co chodzi - głównie o utratę pracy na 4 dni przed ślubem. Na całe szczęście mój były szef zachował resztki godności i nie skorzystał z wcześniejszego zaproszenia na slub.
Ale dość o nim.
W piatek przed ślubem byłam chodzącym odbezpieczonym granatem. Cała nerwowa. W tym dniu załatwiłam fryzjera i zrobiłam pazurki - wyglądały one okropnie - długie szpony z okropnym wzorem. Sytuację uratowała nasza znajoma, która zrobiła mi śliczne i delikatne paznokietki. Ale nasze przygotowania nie byłyby pełne gdyby coś się nie działo. Mianowicie kuzynka Andrzeja, która u nas spała postanowiła zamknąć się w toalecie na zamek (mówiłam jej zeby tego nie robiła bo drzwi mogą się zatrzasnąć, ale NIE ona potrzebowała intymności
Efekt : ona siedziała w WC 4 godziny a my mamy rozwalone drzwi. No i sami wiecie nastroje były lekko mówiąc wybuchowe. No i ostatni punkt programu z wieczoru piątkowego: restauracja. Przyjęcie było w restauracji
EL GRECO - unikajcie jej jak ognia piekielnego !!!!!Jako, że sami robiliśmy dekoracje pojechaliśmy wieczorem do lokalu. Zgodnie z ustaleniami z ubiegłego tygodnia stoły miały być już zestawione i przygotowane do dekorowania. Oczywiście możecie domyślić się co było - nawet muchy się ku temu nie goniły, a "szef" lokalu stwierdził, ze zestawią je dopiero w sobotę. Ja się załamałam. Kto niby miałby to robić w sobotę? Na całe szczęscie moja świadkowa zachowała zimną krew i jakimś sposobem przekonała "właściciela" by zestawić stoły. Uff, udało się i tak nastała sobota i dzień ślubu.
W sobotę rano poszłam do fryzjerki na uczesanie, później pojechaliśmy po kwiaty do dekoracji i dla rodziców oraz chlebek weselny. Gdy przywieźliśmy kwiaty do restauracji okazało się, ze cukiernia dostarczyła już ciasto. I tu kolejny problem. Okazało się, że nie takie jak zamawialiśmy
Okazało się, że w cukierni pana W. mają dwa rodzaje ciastek o tej samej nazwie. Ale my zamawiając pokazywaliśmy palcem o które nam chodziło. Oczywiście ja zadzwoniłam do cukierni i stwierdziłam, że nie wiem skąd wezmą zamówione ciastka ale mają one być. A pan mi na to: to ja zadzwonie do pani późnym popołudniem
Więc ja nato odparłam, ze późnym popołudniem będę stała przy ołtarzu. Ale trzeba przyznać, ze ciastka zamówione przywieźli.
O 17 mieliśmy ślub. Andrzej ubierał się u taty a ja zostałam u nas w domku. Mój małżonek zobaczył mnie w sukni dopiero pod kościołem. Jeżeli chodzi o kolor sukni to został on zainspirowany przez kolor krawata u Andrzeja. Tak się akurat stało, że Andrzej kupił swój garnitur wcześniej (w styczniu) niż ja zamówiłam suknię (w kwietniu).
Na ślubie byliśmy zupełnie wyluzowani. Aż było to dla nas dziwne. Właściwie to cały czas się śmialiśmy. Szczególnie wtedy jak ksiądz wiążąc nam ręce stułą przyłożył mi nią w nos.
Śmiałam się, że "przytarł mi nosa"
Andrzej odważył się też przeczytać podczas Mszy "Hymn o miłości". Aż byłam zaskoczona, że się zdecydował. I powiem Wam, ze dobrze mu to szło.
Ja zaś w czasie Mszy ściskałam mocno rękę Andrzeja i to właśnie pozwalało mi zachować opanowanie.
Po uroczystości wychodziliśmy z kościoła. No i wtedy usłyszałam od jednej z babć - dewotek: "co za młoda, z gołymi plecami do kościoła". Zrobiło mi się przykro. Ale wszyscy stwierdzili, żebym się nie przejmowała. Mimo to przez moment zakręciła mi się łezka w oku. Tym bardziej, że nie miałam klasycznego gorsetu, który byłby tak mocno powycinany. A plecy miałam tylko trochę odsłonięte, bo szyjąc sukienkę chciałam, żeby plecy były wyżej zabudowane - resztę odsłonietych pleców przysłaniał welon.
Nie dane mi było jednak rozpamiętywać słów dewotki gdyż zadbał o to mój wujek z ciocią zasypując nas toną grosiaków, które należało wyzbierać. Trwało to ładnych kilka minut przy współudziale świadków i gości.
Po życzeniach udaliśmy się na sesję do fotografa. To bylo bardzo miłe, gdy jechaliśmy przez miasto a ludzie nam machali. Jesteśmy też bardzo wdzięczni naszym znajomym, którzy dla nas przystroili samochód odciążając nas w ten sposób. Mieli tylko mały problem: w sobotę było tak ciepło, ze co chwilę pękały im balony
Sesję mieliśmy w Studio 11 u pana Organiszczaka. Jeszcze nie widzieliśmy zdjęć ale było bardzo zabawnie. Po sesji pojechaliśmy do restauracji "El Greco" Pan Organiszczak został z nami przez cały wieczór, oj , oj a miał co pstrykać. Goście bawili się do białego rana. Również pan Kibała był świetny jako D.J. Chwila moment a rozruszał całe towarzystwo. Nasz pierwsz taniec podobno wyszedł świetnie, za co jesteśmy wdzięczni Pani Kasi Urbańskiej. Jako nauczyciel i człowiek jest świetna. I życzymy jej teraz dużo zdrowia.
Jeżeli chodzi o jedzenie w restauracji to było bardzo dobre. Jednak jeżeli chodzi o to jak restauracja potraktowała naszą obsługę to było poniżej krytyki. Ja jako panna młoda musiałam chodzić za obsługą restauracji i za jej szefem i prosić by D.J, fotograf i pan od wideofilmowania dostali coś do picia i jedzenia. To poprostu karygodne. Gdy zwróciłam uwagę jednej z kelnerek - p. Ani - ta w bardzo nieładny sposób zaczęła podnosić na mnie głos. W międzyczasie kelnerki obsługiwały prywatnych gości szefa.
Gdy w końcu łaskawie przyniesiono im jedzenie okazało się, ze jedzenie było zimne. Wydaje mi się, że tak sie nie robi. Najpierw kelnerki powinny obsłużyć gości weselnych i obsługę wesela a dopiero później serwować jedzenie prywatnym gościom szefa.
Efektem takiego stanu rzeczy były sensacje żołądkowe u jednego z panów obsługujących imprezę weselną. Dziwne, że tylko u niego? Dodam, że wcześniej między nim a kelnerką - p. Anią - była ostra wymiana zdań. Pan ten czuł się bardzo źle i był bliski zasłabnięcia.
Przykro nam, że tak sie stało. Szanująca się restauracja nie pozwoliłaby sobie na takie sytuacje. Musieliśmy nawet upominać obsługę restauracji by podała coś do picia naszej obsłudze, bo na 3 osoby podano im tylko 1,5 litra wody mineralnej (a było bardzo gorąco w tym dniu). Dopiero po naszych upomnieniach podano im coś jeszcze.
Przecież my za nich zapłaciliśmy więc restauracja nie robiła żadnej łaski.
Ja sama prosiłam 2 razy o herbatę, którą w końcu dostałam po pół godzinie.
Staraliśmy się by goście tego nie widzieli i chyba nam się udało, bo z ich relacji wiemy, ze bawili się świetnie, W dużej mierze jest to zasługa pana Janusza Kibały.
Następnego dnia pojechaliśmy do restauracji odebrać to co zostało. Dodam, że jak wychodziliśmy to na stołach było jeszcze pełno jedzenia i przynajmniej zostało jeszcze kilka butelek mocnego alkoholu. Jak zapewne wiecie i znacie prawa chemii - alkohol paruje. No i wyparował. Dostaliśmy tylko piwo i wino natomiast reszta się zdematerializowała. Jeżeli chodzi o jedzenie to otrzymaliśmy jako zwrot:
3 małe miseczki pieczarek marynowanych
3 małe miseczki papryki marynowanej
1 mały talerzyk sałatki greckiej
1 mały talerzyk ryby po grecku
1 mały talerzyk bigosu
1 mały talerzyk wędlin
3 roztopione galaretki z kurczaka
2 małe pałki (podudzia) z kurczaka
Dodam, że o ciasto i stelaż od tortu musieliśmy się specjalnie upominać.
I tu jest moje pytanie: GDZIE PODZIAŁA SIĘ RESZTA?
Wychodząc z restauracji na stole były jeszcze przynajmniej:
3 miski bigosu,
3 półmiski ryby po grecku
2 półmiski sałatki z tuńczykiem
prawie nietknięty półmisek serów
prawie nietknięte pasty greckie
półmiski innych sałatek
półmiski mięs i pieczone kurczaki
owoce
nie mówie już o zupach.
Dodam jeszcze, że w czasie przyjęcia upominałam kelnerki by doniosły papier toaletowy i ręczniki papierowe do toalety. A w damskiej toalecie było prawie ciemno.
Gdy wcześniej omawialiśmy z szefem lokalu kwestie przyjęcia prosiłam aby poprawił jakość toalet. I on obiecał, że to zrobi i jak widać kiepsko mu to wyszlo.
W niedzielę gdy pojechaliśmy do restauracji by spokojnie porozmawiać z szefem na temat zaistniałej sytuacji, ten zaczął do nas prawie krzyczeć, rzucać niecenzuralnymi słowami na k.... i stwierdził, że to nasi goście zostawili toaletę w takim stanie. Ciekawa teoria, i zapewne to ktoś z naszych gości wykręcił żarówki albo ukradł papier toaletowy? Z relacji gosci wiemy, że toalety były już w takim stanie jak przyszli.Zaś na zarzut, ze brakuje jedzenia stwierdził, że nawet jak ktoś zjadł (chodziło mu zapewne o jego obsługę lub jego prywatnych gości) to na zdrowie.
A, i jeszcze jedno. W czasie przyjęcia mój małżonek zamówił sobie piwo, o czym ja nie wiedziałam bo byłam akurat przed restauracją. Gdy wróciłam kelnerka przyszła z tym piwem do mnie pytając mnie kto zamawiał piwo. Na to ja odpowiedziałam, że nie wiem i żeby spytała o to gości a nie mnie. Do szefa zaś stwierdziłam, żeby kelnerki bardziej uważały na to od kogo przyjmują zamówienie. Następnego dnia podczas naszej rozmowy z szefem El Greco stwierdził on, że ja powiedziałam do niego i tu cytuję:” żeby kelnerki nie zawracały mi dupy” Przepraszam ale to nie moje słowa.
Po pierwsze: nigdy bym do kogoś w ten sposób nie powiedziała
Po drugie: nie pijam piwa.
W tej sytuacji stwierdziliśmy, że dalsza rozmowa z tym człowiekiem nie ma sensu więc wstaliśmy i wyszliśmy. Szkoda tylko, ze tak udane przyjecie zakończyło sie następnego dnia z takim niesmakiem. Dlatego kochani unikajcie tej restauracji. Nikt szanujący swoją pracę i markę swojego lokalu nie zachowałby się w ten sposób. Chyba, że mu nie zależy na klientach.
UNIKAJCIE RESTAURACJI „EL GRECO”!!!!
Jak przypomną mi się jeszcze inne sytuacje to jeszcze opiszę.
Ciekawa jestem co Wy na to?