Przykre jest to, co piszecie, z tym podejściem personelu medycznego do tematu poronienia.
Moje doświadczenie też jest niemiłe... jak pojechałam na zabieg do szpitala (ginekologiczny w W-wie), czekałam na przyjęcie ok 4 godzin, po czym się okazało, że nie ma miejsc i odesłano mnie do innego... ale nie w tym problem...przyszedł ordynator, trochę się tłumaczył, że wysyłają mnie do swojej filii i mam się nie martwić...ja na to, że nie jest to powód do radości (już mnie nerwy trochę poniosły), a on, że właśnie trzeba się cieszyć!!! bo wg niego: "jak coś nie rokuje, żeby się nauczyło wlazł kotek na płotek, to natura sama eliminuje"...
natomiast jak już dotarłam do szpitala, gdzie miałam zabieg, dostałam najpierw oksytocynę i kazano mi leżeć kilka godzin, przyszedł lekarz i powiedział, że jak będzie "takie chlup" to mam to zgłosić i zaczną zabieg (miałam poronienie zatrzymane)...
jak teraz o tym wszystkim myślę, to trochę mniej emocjonalnie, ale wtedy...dobrze, że nie byłam z tym sama:)