bry

zaległości są widzę... nie mam zdrowia do tego forum - za dużo piszecie - gdzie te czasy jak startowaliśmy - można było jeszcze wszystko ogarnąć

spróbuję nieco w skrócie zapisać ciąg dalszy tamtego dnia - za kilka lat będzie miło czytać...
... po wyjściu z Kościoła (bez sypania ryżem ku mojej radości) obowiązkowe odbieranie gratulacji, życzeń, kwiatów, kopert i... bociana

Było bardzo chłodno, wręcz zimno, zbierając później grosiki z ziemi pamiętam, że chciałem żeby już był koniec tych monet, bo dłonie robiły się już biało-blade.
Po zapakowaniu się do auta obowiązkowy powolny przejazd przez miasto, potem kwadrans na zdjęcia na Wałach Chrobrego przed Teatrem. Następnie zjazd kostką w dół prosto pod Ładogę. Całkiem sprawnie udało mi się pokonać trap z Panną Młodą na rękach, kiedy na naszej drodze znalazły się nasze Mamy z chlebem, solą i dwoma kieliszkami... Iza trafiła jak trafiła - wiadomo - wóda

Samo przyjęcie (obiado-kolacja weselna) to już inny rodzaj przeżycia niż w Kościele - konsumpcja, rozmowy z gośćmi, muzyka, tańce - to już nie ten wymiar duchowy. Jak już pisałem w innym temacie: fajna atmosfera, jedzenie świetne, tort bardzo smaczny, zespół nam się udał, goście wytańczeni - pomimo że imprezę zamknęliśmy zgodnie z planem o 1:00.
Miło będziemy wspominać naszą "kajutę" na Ładodze - fajne miejsce i oryginalne z panoramicznymi oknami z kątem widzenia 180 stopni

No i ta kaczka siedząca rano przy oknie hehe

A co u nas? Minęło 9 miesięcy - nadal się mocno kochamy i jesteśmy szczęśliwi z "bycia razem". Za jakiś czas trzeba będzie zrealizować plan +1 (lub +2 bo to nigdy nic nie wiadomo)

Muszę odszukać płytkę ze zdjęciami z Ładogi zanim w tym lub przyszłym roku dam relację z podróży poślubnej
