mój dzień zaczął się o 6.30....
kapiel, pakowanie i o 8.30 siedziałam już u fryzjera.... nie wiem kiedy minęły te 2 godziny a już jechałam do koleżanki żeby zrobiła mi makijaż.....
około 12 dojechałam do domu rodziców... a tu... niespodzianka... zapomniałam zabrać pończoszek do bielizny slubnej... ryk, stres i cisnienie... swiadkowa wsiadła z autko i skoczyła po samonośki....
o 13.00 byłam gotowa do zdjęc.... wychodze z pokoju a tu - mój przyszły mąz... stanał jak wryty
.... widział suknię na fotach w necie ale nie spodziewał się takiego efektu końcowego.... bidulek słowa nie potrafił wydobyć z siebie... jedyne co mu przeszło przez gardło to - popatrzcie ... to moja żona....
sesja zdjęciowa trwała od 13 - 15.30... mam mały niedosyt... przez incydent z pończochami straciliśmy godzinę i możliwość zrobienia kilku zdjęć przy fontannach
... mam nadzieję,ze inne zdjęcia zrekompensują nam stratę...
około 15.30 dojechaliśmy do domu.... zaprałyśmy suknie i ... zaczęło się....
kamera, przyjazd pana młodego, ubieranie się i błogosławieństwo.... jednak pomysł z wyciszeniem głosu podczas błogosłwieństwa był dobrym pomysłem... rodzice ze wzruszenia płakali i urywanymi słowami....
16.15 - ruszyliśmy do kościoła... świadkowie w zachrystii podpisali dokumenty , stanelismy w przedsionku i zaczeło się...
piotr stanął pod ołtarzem ze swiadkiem... zagrano muzykę i oleńka (chrześnica piotra) ruszyła z obraczkami na podusi.... za nia dreptalismy ja i tata ( a tren od sukni ciagnął sie za nami
) orszak zamykała świadkowa....
msza była piekna... oprawę muzyczną mieliśmy rewelacyjną... "canon in d" pachelbela chwycił za serce niejedną osobę... przysięga poszła gładko... nikt z nas nie pomylił się... wpadka była przy obraczkach... piotr mając obraczkę w łapce nie wziął mojej dłoni tylko stał jak zahipnotyzowany i mówił słowa "moniko.. przyjmin te... " miałam pioruny w oczach... lepszą gafę ja zrobiłam... wzięłam jego dłon i wsunełam mu obraczke na palec... ale... lewej reki :oh: sierota ze mnie...
potem były gratulacje, cmokania końca nie było... juz myślałam,ze upiecze nam się zbieranie grosików a tu niespodzianka... cały wór był do zebrania
na weselu niestety nie było prznoszenia przez próg... jakos młodemu zapomnialo się o tym... pierwszy toast i zaczeło się wesele...
największy stres zżerał mnie przy pierwszym tańcu... ja tańczyłam w turniejach 4 lata a piotr nawet dobrze kroku podstawowego nie opanował... orkiestra zaczęła grać a piotr już na poczatku pomylił kroki
alez byłam na niego zła... przez cały pierwszy taniec tresowałam go - "dłuższe kroki, wyprostuj sie, dłuższe kroki"... ponoć taniec wyszedł rewelacyjnie ... ja widziałam to w czarnych barwach.... pierwsze 2 bloki taneczne i towarzystwo ruszyło gremialnie na parkiet... wtedy dopiero opadło napięcie... towarzystwo jadło, piło, tańcowało... wróciłam do pokoju dopiero po 6 zaś mój maz o 7...
z moich odczuć... wesele było dobrze przygotowane...
rada dla przyszych młodych panien... zacznijcie orgnizację wesela ju rok wcześniej... super lokal ze smacznym jedzonkiem + dobra orkiestra to 70% udanego wesela....