Autor Wątek: Wstrząsający artykuł o poronieniu  (Przeczytany 1483 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Lemmy
  • No one but you, I love like a fool, you're my dream come true!
  • Chuck Norris
  • ********
  • Wiadomości: 6707
  • Karolina i Patysia
  • data ślubu: 30 czerwca 2007
Wstrząsający artykuł o poronieniu
« dnia: 12 Października 2007, 11:23 »
Nie wiem, czy w tym dziale jest dla niego miejsce, ale widzę więcej wątków o poronieniu to zaryzykuję.

Skopiowane z portalu o2.pl




Za małe do trumny
2007-10-11 15:36



Co roku w Polsce rodzi się 2 tys. martwych dzieci, dochodzi do ok. 40 tys. poronień samoistnych - informuje fundacja "Rodzić po ludzku". "Niedoszłe mamy" często leżą w szpitalnych salach wspólnie z kobietami po porodach, które tulą do siebie zdrowe noworodki. Nie lepiej jest w kwestii pochówku poronionego albo martwo urodzonego dziecka. Rodzice, pomimo uregulowań prawnych obowiązujących od początku tego roku, wciąż napotykają mur niezrozumienia, kiedy zgłaszają się po zwłoki ledwie kilkutygodniowego maleństwa.
dalej »  



Nie zapomnę do końca życia

Opisy przeżyć kobiet, które poroniły, są wstrząsające. I nie chodzi tutaj tylko o sam aspekt medyczny tego traumatycznego przeżycia, ale okoliczności, w jakich dochodzi do poronienia. Najczęściej niedoszłe mamy narzekają na szpitalne procedury czy opiekę. Tak jak Marta, która swoje pierwsze dziecko straciła kilka miesięcy temu. Miejsce: nieduża miejscowość, jedyny szpital.

Dużo minęło czasu, zanim oswoiłam się z tym wszystkim i potrafię cokolwiek opowiedzieć - rozpoczyna. - Tego, jak mnie potraktowano w tym szpitalu, nie zapomnę do końca życia. Kiedy zgłosiłam się w bólach do szpitala, najpierw niemiła pielęgniarka kazała mnie i mojemu mężowi czekać przez kilka godzin, bo lekarze są akurat zajęci. Kiedy w końcu jakiś się zjawił i raczył mnie zbadać, bez ogródek stwierdził, że "to" jest już martwe i trzeba czekać, aż się samo usunie. Przyjął mnie na oddział, ale okazało się, że położono mnie na patologii ciąży obok dziewczyn, które leżały na podtrzymaniu. Kiedy mój mąż próbował protestować, pielęgniarka stwierdziła, że nie ma się co rozczulać, nie ja pierwsza, nie ostatnia. Jeszcze, bezczelna, poradziła nam, żebyśmy sobie lepiej sprawili następnego dzidziusia, to ja szybciej zapomnę o tym. Jak ona mogła to powiedzieć?! Przecież my tyle czekaliśmy na dziecko? Od początku ciąży bardzo o siebie dbałam, żeby wszystko było w porządku. Dla nas śmierć maleństwa to była tragedia, a nie nic nieznaczące przeżycie. Potem kilka dni czekałam, aż coś się zacznie dziać, ze świadomością, że w moim brzuchu już nie bije serduszko maleństwa.

Inne historie są podobne:
Kilka lat temu poroniłam - pisze w komentarzu do tekstu na temat poronień na stronach internetowych czasopisma "Charaktery" Pacjentka. - Ból psychiczny był ogromny, ale najgorsze było to, że spotęgowany był przez samych lekarzy. Z zabiegu łyżeczkowania zrobili widowisko dla studentów (bez zapytania mnie o zdanie), choć ja sama byłam wtedy studentką i przecież tam mogli być moi koledzy, koleżanki. Później położono mnie na salę na oddziale patologii ciąży. Obok leżały kobiety w ciąży zagrożonej. Zagrożenie było, ale pod kontrolą lekarską kobiety i ich nienarodzone dzieci czuły się bezpiecznie. Ja natomiast leżałam tam trzy dni, słuchając 24 godziny na dobę opowieści o imionach dla dzieci, o wspólnych planach przyszłych rodziców. Każda z leżących kobiet radośnie informowała nas o tym, jak dzidziuś kopie, jaki to z niego rozbójnik. Każdego dnia przychodził lekarz, panie żartowały sobie, on mówił, jak wszystko jest OK i że nie mają co się martwić, tylko niech szykują już pokoik dla dziecka. Wtedy chciałam umrzeć!

Postarać się o drugie

Na forach poświęconych poronieniom podnosi się przede wszystkim problem traktowania położnic przez szpitalny personel. Mamy narzekają na szpitalne słownictwo, w którym dominują określenia: płód, resztki, a bywa i gorzej: to, nieciąża, materiał biologiczny. Praktycznie wszędzie narzekają na brak pomocy psychologa. Kobiety, które przeżyły poronienie, opowiadają, jak są traktowane po wyjściu ze szpitala, przez znajomych, bliskich. Powtarzają się komentarze: musicie się postarać o drugie, tak było lepiej. Ale to niejedyne zagadnienie związane z tym problemem. Istotną do niedawna sprawą był problem pochowania ciała. Od tego roku uregulowania prawne mają zapewnić możliwość pogrzebu nawet tym najmniejszym dzieciom. Niestety nie zawsze tak bywa. Czasem prozaicznie w wyniku niewiedzy niedoszłych mam, że mają do tego prawo, innym razem w szoku po samym poronieniu, kobieta dopiero po jakimś czasie dochodzi do wniosku, że chciałaby pochować dziecko. Niekiedy jest już za późno.

- Moja mama stwierdziła, że 18-tygodniowy płód to nie dziecka - wspomina Marta. - Dla niej to, że chciałam pochować malucha, to były jakieś fanaberie, wysyłała mnie do psychologa. A dla mnie to było naturalne wyrażenie mojego żalu po stracie dziecka. Dlaczego ktoś, kto urodził kilka tygodni później, może to zrobić bez problemu, a ja nie? Przecież przez cały czas ciąży byłam z moim dzieckiem, a ono ze mną. Oczywiście kiedy mąż poszedł po naszego dzidziusia, to panie się obruszyły, że po co, skoro to takie małe, że za małe do trumny. Przecież nie mogłam pozwolić, żeby jego ciało spłonęło razem ze szpitalnymi odpadkami! Ja dziecka nie oglądałam, ale mam przynajmniej świadomość, że zostało godnie pochowane, że jest ochrzczone. Mam grób, który mogę odwiedzać. Dla mnie to było bardzo ważne, ja czułam się mamą, choć np. nie dla wszystkich moich znajomych było to do przyjęcia. Nawet moja mama do tej pory nie traktuje straty mojego dziecka poważnie.

Wedle psychologów znających zagadnienie uważa, że matka po stracie dziecka musi je odżałować. Ten swoisty okres żałoby przejawia się na różne sposoby. Czasem jest nim grób, który można odwiedzić, czasem remedium stanowi druga ciąża. O ile u każda z kobiet, które poroniły przechodzi to na swój sposób, o tyle na pewno nie można im tego odmawiać. Choć nie wszyscy są akurat w tej kwestii zgodni.

Przypuszczam, że zaraz zostanę doszczętnie skrytykowana, ale wydaje mi się, że takie nadmierne przeżywanie poronienia, które zdarzyło się w pierwszym trymestrze, to przesada - pisze na forum Gazeta.pl dotyczącym poronienie Lola. - Jakieś aniołki, świeczki, przeżywanie terminu porodu, sorry, zupełnie tego nie rozumiem. Trzeba się z tego otrząsnąć i iść do przodu, a nie rozpamiętywać w nieskończoność. Mam rozpaczać nad wadliwym zlepkiem komórek, który miał trzy milimetry?

Można pochować

Jeszcze do niedawna kartę informującą o zgonie dziecka wystawiano dopiero po 22. tygodniu ciąży lub kiedy ważyło co najmniej 501 g. Ale przepisy się zmieniły. Nowe uregulowania, dające większe prawa kobietom roniącym, wprowadziły też sporo zamieszania. Jak informuje strona internetowa Poronienie.pl skupiającą osoby zajmujące się od kilku lat tym problemem, kobieta po poronieniu ma prawo do kilku rzeczy. Przede wszystkim do zarejestrowania dziecka w Urzędzie Stanu Cywilnego. I nie ma znaczenia, czy dziecko zostało poronione w pierwszych tygodniach ciąży czy przedwcześnie urodzone. Do zarejestrowania szpital musi tylko wystawić tzw. pisemne zgłoszenie urodzenia dziecka. Rodzice otrzymają w USC odpowiedni akt urodzenia z adnotacją, że dziecko urodziło się martwe. Podobny dokument wystawia się również w przypadku poronień pozaszpitalnych. W przypadku kiedy nieznana jest płeć dziecka, rodzice mogą wpisać taką, jaką chcą, albo tylko imię.

Poronienie to przedwczesne zakończenie ciąży objawiające się wydaleniem przez organizm płodu. Umownie przyjmuje się, że poronienie przebiega do 22. tygodnia ciąży, po nim mamy do czynienia z przedwczesnym porodem. Poszczególne kraje przyjmują w tej kwestii różne kryteria. Naukowcy szacują, że około 40 tysięcy ciąż rocznie kończy się poronieniem.
Mamom należą się urlopy macierzyńskie. Oczywiście w wymiarze niepełnym, obecnie jest to 8 tygodni. W praktyce wszystko zależy od biurokracji, czyli tego, czy szpital wystawi odpowiednie zaświadczenie. Z tym bywa różnie. Jedne wystawią, inne nie. Zdarza się, że szpitale określają swoje własne warunki, np. że dziecko musi się urodzić żywe.

Portal informuje również, że rodzice mają prawo do pochowania dziecka. Egzekwowane jest ono na podstawie wystawionej przez szpital karty zgonu dziecka. Pochować można dziecko poronione w każdym momencie ciąży. Mało tego. Rodzicom należy się zasiłek pogrzebowy, który jest wypłacany na podstawie aktu zgonu (jeśli dziecko umarło po urodzeniu) lub zapisu o martwym urodzeniu. Kościół nie powinien stwarzać problemów z katolickim pogrzebem, ma do tego nawet specjalne modlitwy. Wystarczy, że oboje rodzice zapewnią, że chcieli ochrzcić dziecko.

Według słów jednej z mam, użytkowniczek strony, problemy robią ubezpieczalnie: Każda ubezpieczona kobieta ma prawo do wypłaty odszkodowania za śmierć dziecka nienarodzonego, ale ubezpieczalnie często zgadzają się na to dopiero po 28. tygodniu ciąży - informuje.

Czasem pomogą

Chociaż w internecie znaleźć można w większości opisy traumatycznych doświadczeń związanych z poronieniem, zdarzają się też pozytywne historie. Wyrozumiali lekarze, współczujące pielęgniarki. Co prawda nie wszędzie, a raczej mało gdzie, praktykuje się postulowane przez psychologów odciskanie stóp czy rączek dziecka jako pamiątkę po nim, to są miejsca, gdzie kobieta nie jest pozostawiona samej sobie. Jak w tym przypadku:

Ja też podam pozytyw - pisze na forum Josie. - Pielęgniarka, która przyszła po mnie, wszystko mi wytłumaczyła, poprosiła, żebym skorzystała z toalety, z przepraszającym uśmiechem, że w ogóle muszę jeszcze coś robić. Potem leżałam już przed narkozą, pielęgniarka w związku z moją grupą krwi pobrała mi krew raz jeszcze, za co bardzo przepraszała, że jeszcze musi mnie raz ukłuć i że to będzie już ostatnie przykre doznanie przed narkozą. Potem przyszedł anestezjolog, przedstawił się, porozmawiał ze mną, powiedział miły komplement. Następnie przyszedł mój gin. Spytał, jak się czuję, i więcej nie pamiętam... Byłam sama na sali. Spałam spokojnie. Przyszła pielęgniarka, wyraziła współczucie i dała mi zastrzyk. Przed wyjściem mój gin zaprosił mnie na rozmowę. Spytał, na ile chcę zwolnienie, wyjaśnił wszystkie rzeczy, opowiedział o wszystkim, był bardzo współczujący... Nie wiem, jak przeżyłabym to wszystko bez tej ekipy.

15 października każdego roku jest zwyczajowo obchodzony jako Dzień Dziecka Utraconego.

Edyta Litwiniuk

Zapraszamy do komentowania artykułu
Wypowiedz się na Forum o2.pl