Witam wszystkich!
Od wielu miesięcy czytam tematy poruszane na tej stronce, ale do dnia dzisiejszego nie brałam udziału w dyskusji. Teraz jednak nadszedł dobry moment na to, aby napisać coś o mnie, co mam nadzieję, pomoże wielu parom, które starając się o bobaska, natrafiają na różnego rodzaju problemy.
Oto moja historia:
W czerwcu ubiegłego roku rozpoczęliśmy z mężem starania o dzidziusia. Byliśmy pewni, że uda nam się za pierwszym razem. Postanowiliśmy postarać się o synka i robiliśmy wszystko zgodnie z "instrukcją" zawartą w książce "Zaplanuj płeć swojego dziecka". Byłam bardzo rozczarowana, gdy okazało się, że nie zaszłam w ciążę. Zaczęłam mierzyć temperaturę, dzięki czemu upewniłąm się, że mam owulację. Staraliśmy się dalej. . . lipiec, sierpień, wrzesień. . . we wrześniu staraliśmy się już o dziecko, a nie o konkretną płeć. Pojechaliśmy na urlop i po powrocie z urlopu zrobiłam test ciążowy, na którym były bladziutkie dwie kreseczki, ale były! Cieszyliśmy się niesamowicie, ale cały czas od dnia spodziewanej miesiączki miałam plamienia, które jednak w ciąży również się zdarzają, więc nie panikowałam. Po kilku dniach plamienia zniknęły, ale po następnych kilku zaczęłam krwawić i to od razu mocno. Zadzwoniłam do mojej lekarki, która poradziła, abym położyła się i odczekała jakiś czas,a gdy krwawienia nie miną, miałam się zgłosić do szpitala. Niestety krwawienie nasilało się, więc pojechaliśmy na ginekologię. W szpitalu zaczęli mi robić badania i dali Duphaston. Krawienia zniknęły. Niestety po trzech dniach lekarz powiedział mi, że owszem byłam w ciąży, ale już jestem po poronieniu. Nie potrafił wyjaśnić mi dlaczego tak się stało. Poradził, abym teraz odczekała 3 cylke do kolejnych starań. To był dla mnie dramat. Byłam zrozpaczona, przez tydzień czasu nic, tylko leżałam w łóżku i płakałam. Nie rozumiałam dlaczego właśnie mnie musiało spotkać coś takiego. Przecież jest tyle dziewcząt, które są w niechcianej ciąży - dlaczego ich nie spotyka takie coś, tylko mnie? Po tygodniu musiałam się zebrać w garść i pójść do pracy (a w pracy nikt nie wiedział co mnie spotkało, więc musiałam zachowywać się w miarę normalnie). Nie było mi łatwo, ale jakoś przetrwałam te trzy miesiące bez starań, ale w okolicach nowego roku ponowiliśmy nasze próby. To już jednak nie było to samo, bo coś w nas zgasło. Poza tym bardzo baliśmy się, że nawet jak nam się uda, to wszystko może się powtórzyć, bo nie znaleziono przyczyny. Minął styczeń, potem luty i marzec. W kwietniu na tyle doszliśmy do siebie, że postanowiliśmy zrobić sobie jakieś badania. Dowiedzieliśmy się jakie badania możemy wykonać i postanowiliśmy rozpocząć od męża, ponieważ u niego można wykonać tyko jedno badanie. Z wielkim trudem udało mi się namówić go, aby poszedł oddać badanie nasienia,ale kocha mnie i zrobił to dla mnie. Ja natomiast poszłam odebrać wyniki. Lekarz oddając mi wynik, skomentował, iż badanie trzeba powtórzyć, ponieważ z takim wynikiem, jaki otrzymaliśmy, jednyną szansą dla nas jest IN VITRO. Na początku w ogóle do mnie nie dotarło co on mówi. Myślałam, że to żart. Mój mąż, który wygląda jak okaz zdrowia, jest bezpłodny? Wróciłam do domu i zaczęłam analizować wyniki. Plemniki mojego męża były słabe, było ich niewiele i na dodatek te które już były, w przeważającej większości miały zdeformowane główki. Wtedy dotarło do mnie, że lekarz nie żartował. Powiedziałam mężowi o wynikach. Był załamany, zamknął się w sobie. Powiedział,że mam go zostawić w spokoju i najlepiej poszukać sobie jakiegoś mężczyzny, z którym będę mogła mieć dzieci. Na szczęście znam go nie od dziś i wiedziałam jak z nim postępować. Na początku rzeczywiście pozwoliłam mu pobyć samemu z jego problemem, ale potem jakoś udało mi się przebić przez mur, jaki wokół siebie zbudował. Postanowiliśmy, że nie poddamy się, jesteśmy jeszcze przed trzydziestką, więć mamy jeszcze trochę czasu, a w oststeczności zdecydujemy się na IN VITRO. Postanowiliśmy również, że powtórzymy badanie. Ale nie zdążyliśmy.
Dwa tygonie po badaniu nasienia, okazało się, że jestem w ciąży!!!
Na początku nie wierzyliśmy, że to prawda, ale z tygodnia na tydzień, nasza wiara stawała się coraz silniejsza. Tym razem wszystko przebiega tak jak powinno, nie mam żadnych krwawień, obecnie jestem w 17 tygodniu, więc ryzyko poronienia jest już niewielkie. Od początku ciąży staram się dbać o siebie, zmieniłam dietę na bogatszą, więcej odpoczywam, staram się nie denerwować.
Wiem, że bardzo się rozpisałam, ale wiem, że znajdą się osoby, które przeżywają chwile załamania, które również ja mam za sobą i właśnie do nich to piszę. Nie poddawajcie się, bo natura jest niezwyciężona i nawet lekarze nie potrafią czasami wytłumaczyć racjonalnie rzeczy, które dzieją się wbrew logice i wynikom badań. Jest jeszcze jedna sprawa. Mój mąż nawet przez chwilę nie zwątpił, że może to być nie jego dziecko, a podobno i takie przypadki się zdarzają. Jestem mu za to niezmiernie wdzięczna, bo ja na jego miejscu chyba zaczęłabym podejrzewać drugą połowę o zdradę. Mam nadzieję, że dziecko będzie podobne do niego i że z chwilą narodzin naszego maleństwa wszystko to co nas spotkało przed jego urodzeniem, odejdzie w niepamięć. Nie rozumiem dlaczego wyniki badań dają tak mało wiarygodne rezultaty, dlaczego trzeba je powtarzać i dlaczego nie istnieje opieka psychologiczna nad parami, które borykają się z problemami niepłodności w Polsce?