opiszę wam tu mój poród, dlatego że był spoecyficzny...
Rodziłam 2 razy, za każdym razem w wodzie
Jeśli by miała któras z was pytania odnośnietakiego porodu co i jak-to zapraszam, chętnie odpowiem
Maja-12.12.2002 Jas-07.05.2006
Maja
W czasie ciazy chodziłam do szkoły rodzenia w wołominie do Gosi Olszewskiej, ciepłej i wspaniałej kobiety o dużym doswiadczeniu. Nastawiona byłam na poród w wodzie.
W czasie jednych z zajęc gdy mówiliśmy o znieczuleniu powiedziałam wprost-jeśli mi się kto dotknie do kręgosłupa zabiję!!, nie wiem czemu ale nie wyobrażałam sobie jakiego kolwiek zastrzyku tam:D
nadszedł termin porodu i ...nic
Minął dzień, drugi,piąty, a ja chodzę jak całą ciaże, normalnie, bez kłopotów, Maluszek sie rusza normalnie......
termin miał być 29.11. , jednak 11.12 nie wytrzymałam i zadzwoniłam do Gosi
-co urodziłas??
-no właśnie chodzi o to że nic...
-jak to przecież byłaś w ciaży...
-no..i jestem nadal..
-przyjeżdzaj, jutro mam rano dyżur
No i pojechaliśmy..Przyjał mnie miły pan doktor zdziwiony że nie rodzę bo mam 3 cm rozwarcia i ani jednego bóla.Spytałam kiedy urodzę, a on na to-czy chce rodzić czy lezeć...no..leżeć nie chciałam, zwłaszcza na patologii-NO TO ZAPRASZAM NA PORODÓWKĘ!!
te słowa zbiły mnie z nóg, sercewaliło jak głupie
poszłam na salę(wanna, tapczan, kołyska ze słodka poscielą,fotel bujany, radio, łazienka i wielka wanna)
podłączono mi oksytocynkę i ktg
no ale okazało sie ze dziecko ma tętno 180-200, więc z porodu w wodzie chyba nici(tak powiedziała położna).Ja jednak wiedziałam swoje-moje nerwy podziałały na dziecko, muszę ochłonąć...słowa "porodówka" to było to co przyprawiło mnie o dreszcze i jeszcze ten zapach szpitalny...brrr...no alel tu nie było tak źle, grało cicho radyjko, w wannie woda z olejkami eterycznymi(nie pamietam jakimi, ale ładne pachniało, nie czułam się jak w szpitalu) siedziałam na kanapie,z kroplówką w łapce i czekałam.....
Nie pozwoliłam położnej decydować o tym gdzie i jak urodzę
pojawiły sie skurcze,najpierw delikatne, potem mocniejsze, była godz 10:30-11...po pewnym czasie weszłam sobie do wanny, fajnie, miałam jakuzi:P:P(taka mata na dnie, jak to określiłam wsadzęrurę od odkurzacza do wanny i będzie to samo:P:P)Posiedziałam z 30 min i wyszłam
Znów posiedziałam na kanapie, poskakałam na piłce, pobujałam sie w fotelu...w między czasie przebito mi pęcherz płodowy...
W miedzy czasie wszedł lekarz z zapytaniem czy ja rodzę czy jestem na imprezie, no ale ja mam taką naturę, ze zamiast między skurczami siedzieć cicho-zartowałam, rozmawiałam,śmiałam sie...no ale potem przestało być wesoło-znów weszłam do wody(pomyślałam ze popływam w błogim stanie, bo moze mniej będzie bolało.....woda była z dodatkiem olejków eterycznych...)Akurat połozna wyszła na chwilkę
Ja po 10 min zaczęłam wołać do meza by leciał po Gosię bo ja chcę przeć:D Gosia przyszła i powiedziała-to przyj..Taaa. ale jak, ja nie umiem.....Panika!!!
Zbadała mnie-faktycznie, rodze!!
Szybko z wanny, na worki sako(bo wannę trzeba zdezynfekować)
Pierwsze parcie...Kurcze, chyba nie zdaze urodzić w wodzie....
No ale w końcu napełniła się wanna cieplutka wodą(ok 37 stopni) weszłam..zaczęłam przeć..trzy parcia i Maja była na zewnątrz....nie wiem czy to prawda, bo nie widziałam, ale podobno dziecko pierwszy ruch jaki wykonuje w wodzie to ruch "zabki"
Po chwili wprost z wody trafiła w moje ramiona,ze strachu bałam się sprawdzic co urodziłam:) maż dumnie przeciał pępowine i tak o 17.45 na świat przyszła Maja Agnieszka(3800/57)
Potem wypuszczono wodę, urodziłam łożysko..męza w tym czasie ewakuowano do córci-by był przy mierzeniu, ważeniu..wyszłam z wanny, pojechałam na salę obok(ziimno było na niej straszliwie, wiec dali mi kołdrę) gdzie mnie trochę pocerowano..i wróciłam do córeczki i szczęśliwego meża
Jaś
Już od początku wiedziałam ze drugą dzidzie też chcę rodzic w wodzie...
2,5mies przed porodem zadzwoniłam do Gosi Olszewskiej, połoznej która odbierała w wodzie Maję, umówiłyśmy się na spotkanie i ploty;) obejrzalam co sie zmieniło, odnowili sale,lazienki.... No to postanowione:)
Już dwa tyg przed terminem łapały mnie skurcze, ale przechodzily tak szybko jak przyszły, wiec nie robiłam alarmu.W miedzy czasie byłam 3x na ktg, było wszystko ok, więc nie denerwowałąm się. Nadszedł termin. Ale nic nie wskazywało na poród, czop odszedł kilka dni wczesniej i nadal cisza...
ok 16 poszłam z Mają na podwórko,przeszłam sie spory kawałek, Maja zazyczyła sobie wianuszek z mleczy więc naprzychylałam się;), 2x przeleciałam sie na 4 pietro do domu...
no ale przeciez Maje przenosiłam, wiec nie denerwowałam się.
ok 18 zadzwoniłam do Gosi spytac kiedy ma dyzur. Okazało sie ze dzis w nocy.
-Nie nie Gosiu, następny, mam na dziś termin ale dzidzia nie zamierza chyba wyjsc:)wiec dzisiejszy mnie nie obchodzi...
Okazało sie że następny we wtorek(a była sobota).
Ok 21 padłam na łózko jak trup, nie miałam siły na nic. Mąz był w domu, słyszałam jak Maja nie chce isc spać, rozrabia, a ja nie mogłam sie wogóle obudzić i podnieśc.-No tak przecież to już tuz tuz, wiec zmęczenie-pomyślałam
Janusz siedział przed kompem do 23, w końcu połozył się.(nie wiedziałam kiedy, nie czułam)
Ok 23:30 chciałam sie przekręcić na drugi bok, a poniewaz miałam problemy ze spojeniem łonowym to taka prosta czynnosc zajmowała ok 10 min.poczułam jak coś ze mnie pociekło.
Wody?

??ups...
wstałam do łazienki, coś tam znów poleciało...zastanawiałam sie czy to wody. Przecież zdaża sie ze kobiety pod koniec ciazy nie trzymają moczu itp....moze wiec nie wody?

?
chodziłam przez godzinę w te i wewte do łazienki. Co robić???
Ale jesli nawet to wody to zanim mnie skurcze złapią zanim co....a dobre i jeszcze choc z godzinkę sie przekimać...-pomyślałam sobie
położyłam sie do łózka, między nogi wziełam ręcznik...i w tym momencie złapał mnie skurcz.Ale nie jakis delikatny ylko taki że mało co z łóżka nie zleciałam.
-Zaczyna się na dobre- pomyślałam. Wstałam. Drugi skurcz.
wziełam do ręki telefon. Co ile skurcze? co 5-7min.
-Janusz wstawaj jedziemy do szpitala.....
Dostałam rozwolnienia. Po chwili niedobrze mi-wymiotuję. Ohho! czyli to nie jest już smieszne, to już nie początek porodu...Mam po Majce jeszcze pieluchy-papmpersy. Zakładam jednego bo leci ze mnie jak nie wiem co.
Skurcze co 4-5min.Patrze na zegarek 1:20
Janusz szybko robi sobie w termosik kawy, torby w rece i wychodzi. Ja wracam się do naszego pokoju, daję Majeczce przez sen buziaka i tez schodzę. Zanim schodze z 4 piętra mam 2 skurcze. Po drodze wsiadając do auta natykamy sie na sąsiadke która mi kazała rodzić 7.05, nie 6 jak miałam termin, bo ona 7 ma urodziny;) Widząc nas wsiadajacych do auta nie chce wierzyc:)
Telefon-1:45. Na 2:00 jesteśmy w szpitalu.
Przyjmuje nas zaspana ale miła połozna. Szybkie ktg-skurcze są.
No wiem ze sa przeciez, do cholery czuję!!!!
przychodzi dyżurująca lekarka.Ło matko-myślę-to ta zołza co Majke przyjmowała 3 lata temu!!!!
-Zapraszam na fotel
Włazę..powoli,bo skurcze(co 2-3min)
Lekarka rozbawiona-no proszę, jaka szybka!!
Co??ja?? szybka?? nie rozumiem. okazuje sie ze 7cm już za mną
Dzieki bogu ze nie opuszcza mnie w miare humor i mam siłę kontaktować i rozmawiac miedzy skurczami..Przy okazji-biedny maz siedzi kołkiem obok bo ja kurczowo trzymam go za rekę w trakcie skurczy.
Podpisuję między skurczami papiery
Na porodówkę.2:20
Wchodze do dobrze znanej mi sali z wanną. Miła położna-nie Gośka-bada mnie, potem ktg...upss..8cm za mną...
Miedzy skurczami pytam czy jest Gosia. Jest. To niech zdązy zanim urodzę.
Położna w śmiech i leci po Gośkę bo rodzic bede zaraz.
Wchodzę do wanny ..mmm..woodaa..jak fajnie..auć!!!skurcz.
Wpada Gosia.
-Wiesz co, byłam prawie pewna ze to ty;)
Bada mnie.9cm.
Ała, ja chcę przec. Położna mówi by popierac ale zatrzymywać.Ciekawe jak skoro dziecko pcha sie na swiat!! Ale tym razem słucham uwaznie co mowi i jestem posłusza.
-chcesz dotknać główki-pyta Gosia
-Nie zdązę!!! wydobywa sie mój ryk. i kurczowo trzymam sie wanny.
Poprostu czuję cm po cm jak dziecko wychodzi. Dzieje sie to w takim tempie ze modle sie bym nie popękała w środku.
skurcz-ała-i czuje jak coś wielkiego wytoczyło sie
jest główka, to dalej!!!jeszcze jedno parcie-jest!!!!
tym razem zaglądam między nogi i widzę w wodzie swój skarb(zanużony cały, główeńką w dół) Gosia podaje mi maleństwo. Ja-wprawiona juz tym razem biorę swój skarb.
G.-córcia druga?
Ja-Czekaj, sprawdzę:) Synuś, Januszku mamy Jasia!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!-Łzy moje i pocałunki ...
Dumny meżuś przecina pępowinę
malutki wrzasnął, i przytulił sie ufnie. (no tak, Majka przynajmniej oczy na powitanie otworzyła, a ten nic)
wypuszczaję wodę,Jasio z pielęgniarkami i tatusiem jadą na sale noworodkową
Ja-jeszcze 2 parcia i łożysko wychodzi. Nogi mi się trzesą. Wychodzę z wanny
4 z minutami
wycieram sie i jadę na drugą salę. Muszą mnie obejrzec czy nie popękałam.
Telepie mnie bo na tej sali zimno.Gośka zdziwiona mówi że krocze całe, troszke w jednym miejscu obtarte. 1 szew i po kłopocie. No dobra. zszyła....i polała jodyną. Wydarłam sie tak ze mnie chyba słyszał cały oddział.opłukała wodą.
Podchodzi noworodkowa:
7.05 URODZIŁA PANI SYNKA. 10 PKT. WAGA 3900 DŁUGOŚĆ 56 CM. STAN MALUSZKA DOBRY.
słyszę w tle Gośkę-3900 i bez obrażeń??jak ona to zrobiła??? tej to tylko dzieci rodzić:)
Jestem szczęsliwa. Wracam na salę z wanną. Kładę sie na tapczanie.
Januszek trzyma zawiniątko. Kładzie koło mnie..Jasiek nie za bardzo umie jesc...Gosia kaze pobudzac ssanie palcem...
Mam synka, jestem podwójną mamą. Moja Majeczka, mój Jasiulek...moje szczescia..