Uff! Wszystko mamy już za sobą... A chciałoby się jeszcze i jeszcze... Wspomnienia podsycane oglądanymi zdjęciami i długimi wieczornymi rozmowami podkręcają nas wciąż i wciąż... Ale jak do tego doszło?
Wszystko zaczęło się 16 grudnia 2005 roku. na moście Tower w Londynie, gdzie około godziny 13.30, po długim i (dla Adasia) odrobinę nerwowym spacerze doszło w końcu (tak, tak, w końcu
) do naszych zaręczyn. Do Londynu przyjechalismy wcześnie rano, bo późnym popołudniem mieliśmy samolot do Polski. Zupełnie nie znaliśmy miasta. Mieliśmy trafić do katedry Św.Pawła, a trafiliśmy nad Tamizę do zamku Tower. Wszystko było bardzo pokręcone ale miało swój niesamowity urok, bo po poszukiwaniach tego jedynego i specjalnego miejsca, w końcu znaleźliśmy się w najbardziej dla nas odpowiednim. No i stało się! Weszliśmy na most schodami, na których Adaś szedł w bezpiecznej odległości za Żanetką. Gdy wyciągał z kieszeni puzderko z pierścionkiem, szelest folii wpadł w ucho Żanetce, która tylko uśmiechała się pod noskiem, ale nie dała znać, że wie, że to już teraz. Przeszliśmy się mostem podziwiając widoki z obu stron Tamizy. Przy drugiej wieży zatrzymaliśmy się, by porobić parę zdjęć. Przy kolejnym zdjęciu Adaś wyciągnął pierścionek, podszedł do Żanetki, klęknął na kolanko i zapytał, czy zostanie jego żoną. Usłyszał TAK.
Szczęśliwi, po paru następnych godzinach dotarliśmy na lotnisko i później do domku. W Święta Bożego Narodzenia zrobiliśmy oficjalne zaręczyny przy Rodzicach. Były kwiaty, łezki szczęścia, wzruszenie, kolacja i ustaliliśmy datę ślubu na sierpień.
Przygotowania zaczęliśmy w ...maju. Oczywiście, wcześniej przeglądaliśmy wszystko, co było możliwe, żeby dowiedzieć się jak najwięcej o orkiestrach, salach, sukni i garniturze (gdzie to kupić i jakie są ceny), kosnumpcji alkoholu, itd.
Największy problem sprawiła nam sala. Wiedzieliśmy, że z rezerwacją mogą być problemy, ale nie mogliśmy niczego załatwić na odległość. Kontakt mailowy niczego pozytywnego nie przyniósł, bo nasi faworyci byli zarezerwowani z rocznym wyprzedzeniem, czego sie nie spodziewaliśmy. Rodzice przyszli nam z odsieczą i zarezerwowali salę w Płoni w Domu Kultury Strażaka. Po oględzinach sali stwierdziliśmy, że niestety będzie ona za mała, by pomieścić liczbę gości, których chcieliśmy zaprosić. Ale sala jest naprawdę niczego sobie, po remoncie, klimatyzowana, z małym zapleczem kuchennym, ale nie spełniła naszych oczekiwań.
Więc wszystko, cała wizja rozpadła nam się w drobny mak...
Z pomocą przyszedł nam Pan
Tomasz Labudda, członek orkiestry Silver Now Music ze Szczecina , którą zarezerwowaliśmy. Sam, z własnej inicjatywy wykonał parę telefonów ze swojej komórki (!) i wykombinował miejsce, które okazało się być istną perełką.
Pojechaliśmy tam i od razu podjęlismy decyzję, że to jest właśnie
TO, czego szukaliśmy
Było to w siedzibie
Nadleśnictwa Kliniska. Na miejscu, oprócz ładnej sali (wielkiej jak hangar samolotów RAF) i otoczenia (godnego pałacu prezydenckiego) był bar i prowadząca go
Pani Wioleta, która zachęcająco opisała sposób, w jaki organizuje konsumpcję, ozdobienie sali i dała do tego przystępną cenę, w której BYŁ TORT WESELNY (!). Było również sprzątanie sali po weselu i oczywiście poprawiny. Do tego doszło ognisko, bryczka (płatne extra, ale tylko możliwość jazdy na poprawinach, bo na wesele nie było już wolnego terminu) i 3 pokoje dla gości. Wszystko to znaleźliśmy dzięki uprzejmości Tomka i jego sympatycznym znajomym, ktorym naprawdę bardzo mocno dziękujemy!!!
Następnego dnia znaleźliśmy kamerzystę, który miał akurat wolny termin. Trafiliśmy do Pana
Ryszarda Nowaka (Net-Film), który pokazał nam swój kunszt i warsztat oraz MOŻLIWY efekt końcowy, które to bardzo się nam spodobały. Mieliśmy do wyboru wielu kamerzystów, ale niestety ich propozycje nie spełniały naszych oczekiwań. Czy Pan Ryszard spełni do końca nasze oczekiwania opiszemy dokładnie, jak tylko dostaniemy film z wesela.
Poszukiwania właściwego studia fotograficznego trwały niemal od grudnia. Wiedzieliśmy, czego chcemy i w tym przypadku. Zdjęcia z tego jedynego dnia w życiu maja pozostać nam na zawsze i to było główną przesłanką naszych poszukiwań. Po wielu miesiącach internetowych poszukiwań i przeglądania zdjęć różnych fotografów (nawet z Warszawy) wybraliśmy
Studio ESTE, co okazało się strzałem w dziesiątkę.
Kłopot ze znalezieniem samochodu skończył się, gdy trafiliśmy do firmy
Tiffany. Do wyboru mieliśmy kilka stylowych amerykańskich aut, lecz nasz wybór padł na klasycznego białego Mercedesa S klasę. Ozdabianie samochodu było w cenie, a do wyboru mieliśmy kilka kolorów.
Suknia, którą wybrała Żanetka była pierwszą, którą przymierzyła. I znów potwierdziła sie zasada, że pierwsza myśl jest zawsze najlepsza. Pomimo dalszych poszukiwań, wróciła do
Centrum Mody Ślubnej na ul. Kaszubskiej, gdzie kupiła tą przepiękna suknię (firmy Aspera). W tymże salonie Żanetka kupiła również wszystkie dodatki, jak buty i welon. Panie z salonu są naprawdę bardzo miłe i pomocne w wyborze i późniejszych przymiarkach. Dziękujemy!
Sprawa makijażu i fryzury została rozwiązana przez
Panie z ulicy Liściastej. Możemy z czystym sumieniem polecić je każdej pannie młodej. Słowa podziękowania!
Garnitur Adasia, a właściwie surdut było bardzo ciężko znaleźć w całym Szczecinie na dwa tygodnie przed ślubem. Niestety wcześniej nie mielismy możliwości spokojnego pochodzenia za tym jakże istotnym szczegółem calej uroczystości. Szczerze mówiąc Adaś myslał, że to jest najmniejszy problem, ale później zaczał okazywać pewna nerwowość w tej kwestii
Na szczęście kupił swój wymarzony surdut w
CH Turzyn w sklepie Vincent, gdzie spotkała nas najlepsza obsługa, jaką można sobie wyobrazić (wiemy, o czym piszemy, bo odwiedziliśmy chyyba wszystkie sklepy z modą męskąi to nie tylko typowo ślubną)!!! Słowa uznania dla całej obsługi ale zwłaszcza dla Pani, która nas obsługiwała!!!
Wiązanka ślubna została zamówiona w
kwiaciarni obok pętli na osiedlu Bukowym (niestety nie pamiętamy nazwy). Bukiet tam zamówiony spełnił nasze oczekiwania i nie był wcale drogi! Do tego była butonierka dla Adasia i świadka.
Obrączki kupiliśmy na osiedlu Słonecznym. Odebraliśmy je dzień przed ślubem. W tej kwestii też był problem, bo należy to szukac i zamawiać z odpowiednim wyprzedzeniem. I nie warto szukać u najwiekszych jubilerów, których ceny przyprawiają o zawrót głowy, a sposób obsługi czasem daleki jest od ideału.
Dziś aż trudno nam uwierzyć, że wszystko to, czyli załatwieniie nowej sali, konsumpcji, znalezienie kamerzysty, fotografa, formalności w kościele, poszukiwania i wybór sukni, rezerwacja wizażystki i samochodu, załatwiliśmy w ... 4 (słownie: cztery) dni. Pewnie udałonam się to dzięki szczęściu.Niemniej jednak było to dokładnie to, czego chcieliśmy i jak sobie to wymarzyliśmy. Efekt końcowy był niesamowity.
Resztę opiszemy później w relacji z wesela.