Beth...zatkało mnie po twoim poście

Ja mam rozmiar 48 i spokojnie, normalnie weszłam do salonu sukien (niejednego). Uważam, że nic krawcowym do tego, czy ja jestem gruba, czy nie. One zarabiają na mnie i ich obowiązkiem jest potraktować mnie milutko i uprzejmie. Jeśli spotkałoby mnie inne traktowanie, potrafię się odgryźć i pożegnać, a na odchodnym powiedzieć, że będę radzić wszystkim znajomym, by omijały dany salon z daleka.
Myślę, że poczta pantoflowa w tym ślubnym biznesie jest na tyle ważna, że mało która forma jest tak arogancka, by pomiatac klientem.
No więc ja czułam się swobodnie, raz tylko jedna krawcowa (sama słusznej postory) nakłaniała mnie do zainwestowania w 2 rozmiary za małe body. Niedoczekanie

Zanim poszłam na obchód salonów zgromadziłam trochę zdjęć z netu, żeby móc pokazać, o jaki fason mi chodzi. Ale.. (i tu chyba sporo dziewczyn się zgodzi) marzenia często mają się nijak do rzeczywistości.
Mierząc te wymarzone fasony, nie podobałam się sobie, a zakochałam się w sukni, na którą bym nawet nie spojrzała. Czułam się w niej świetnie (mimo, że za mała), pokochałam swój wizerunek w niej.
Bieliznę ubrałam wygodną, jaką zwykle noszę. I tak po wyborze sukni dopasowują ją na Tobie i wtedy trzeba przyjść w konkretnym staniku. Załozyłam także podkolanówki, żeby móc załozyć właśnie takie "dyżurne" buty.
Panie były bardzo uprzejme i wszystko na mnie założyły zapięły (na ile się dało), z resztą... to w ich interesie, bo dziewczyna sama szarpiąc się z kiecką, mogłaby ją nieźle poturbować.
Beth! Jeśli taka dziewczyna, jak Ty ma opory związane z tuszą, to co ja mam powiedzieć?

Nie żartuj sobie i leć do salonów. I nie upieraj się na wymarzony fason, tylko pomierz różne, zdanie często się zmienia.