Wszystko w swoim czasie

Jejku - jak czytam relacyjki dziewczyn to one tak wszystko ładnie i ciekawie opisują... Aż czyta się to z zapartym tchem. Ja niestety takich zdolności nie mam, więc mam nadzieję że mi wybaczycie...
Zanim nadszedł wielki dzień sobota musiał minąć piątek. W sumie w relacyjce już miałyście conieco napisane.
Miałam juz urlop, tak więc można było trochę pospać - ale tylko w teorii. Bo niestety zawsze jak mam wolne to o 7 jestem już na nogach. Musiałam (też jak zawsze) poczekać 2h aż Marcin się obudzi i zabieraliśmy się do pracy...
Brzmi dumnie, ale oznacza to tyle, że pojechaliśmy zawieść kilka rzeczy do Bartoszewa, a ja po południu miałam paznokcie. Powiem wam nawet że zła byłam na siebie żeśmy tak wszystko załatwiali wcześniej bo w piątek (połowę) i sobotę kręciliśmy się i nie wiedzieliśmy co z sobą robić.
Niestety do czasu. Dlaczego niestety? Już wspominałam w odliczanku że coś musiało się popie.... zepsuć. Nie chcę się wdawać w szczegóły, bo nigdy nie wiemy co kto czyta, ale powiem tyle że pewnych wiadomości przed czyimś ślubem się nie ogłasza. Takie jest moje zdanie i nie tylko. Generalnie pół dnia miałam z głowy, a trzeba było trzymać fason bo goście już się zaczynali zjeżdżać...
Dopiero wieczorem dorwałam świadkową, wypłakałam się w rękaw i ulżyło. Eh.
To była smętniejsza część przygotowań. Bałam się że zepsuje mi to całą imprezę, ale nie

Cała sytuacja została w pamięci, ale w tej jeden magiczny dzień poszła w niepamięć.
W dalszej części już radośniejsza historia
