Witam wszystkie Panie i Panny

Wracając do historii. Nie iskrzyło nic, a wręcz przeciwnie. Pamietam wspólny wypad pod namioty większą paczką. Ja akurat byłam na drugim roku, studiowałam dziennie i pracowałam po 8 h dziennie. No pożaliłam się po czwartym piwie, że oblałam egzamin (studiowałam na Uniwerku), na co mój PM (wtedy nawet nie w planach) na cały głos - "Jak można nie zdać egzaminu na Uniwerku, to trzeba być blondynką".. No cóż, nie polubiłam go. Później widywaliśmy się przy różnych towarzyskich okazjach raz na pół roku.
Tymczasem z moim eks po zaręczynach zamieszkaliśmy razem. Na początku, jak to na początku sielanka. Ale szybko zaczęły się porozrzucane brudne skarpetki, dwie lewe ręce do zmywania i w ogóle do robienia czegokolwiek. Naprawdę nikomu nie życzę takiego leniwca. Stopień zleniewicenia nie do opisania. No ale ja młoda i zakochana, wiele nie widziałam. Do czasu, gdy on stracił pracę. Ja pracowałam w 3 firmach + studia dzienne, żeby nas utrzymać (szczerze powiem, że nie wiem skąd miałam siłę na to), a on cały dzień TV i komp. Dzwonił do mnie o 21.30, jak wychodziłam z pracy, żebym kupiła chleb po drodze bo mu się nie chciało zejść na dół do sklepu. Masakra.
Tak minęły prawie 3 lata. Stopniowo zaczynałam zauważać pewne rzeczy coraz bardziej. A w końcu w dzień naszej szóstej rocznicy nie wytrzymałam psychicznie, oddałam mu pierścionek, spakowałam się i wyprowadziłam...