C.D.:
Po 23 marca...wszystko było takie piękne (i jest do dziś), ale w czerwcu wylądowałam w szpitalu…masakra…ale Krzysiu zawsze był przy mnie. Kochany jest taki… jak wyszłam ze szpitala to były juz wakacje, a On zaczął mnie podpytywać co ja myślę o ślubie i zaręczynach a wtedy byliśmy 4 miesiące razem…wiec ja na to, ze wg mnie za szybko i ze nie wiem czy chciałabym się zaręczać i tym podobne…(K. później mi powiedział ze zepsułam mu 2 plany na zaręczyny:/)
Ale mnie nie posłuchał…i dobrze

Jakie mnie zdziwienie złapało jak w naszą „półrocznicę” mi się oświadczył…
Dzień wcześniej się posprzeczaliśmy o jakąś głupotę… (potem się okazało że specjalnie wywołał kłótnię) a na drugi dzień mówi do mnie że musimy porozmawiać w jakimś spokojnym miejscu…no to ja w głowie sobie ułożyłam całe przemówienie gotowa z nim polemizować w sprawie tej sprzeczki…„spokojnym miejscem” okazała się piękna polana nad Wisłą…no to sobie usiadłam na brzegu i cisza…potem Krzysiu wstaje i mowi ze zapomniał czegoś z samochodu i poszedł… a ja cały czas siedziałam przodem do brzegu (cały czas obmyślając plan działania) wiec nie wiedziałam co on tam kombinuje…po chwili usłyszałam że nadchodzi…odwróciłam się i mnie oświeciło…. Krzysiu trzymał w rękach wielki bukiet z białych i czerwonych róż…przyklęknął i wyciągnął małe brązowe pudełeczko…a ja co…nie w ryk…oczywiście ze nie…tylko uśmiech od ucha do ucha…:D a On widać że był strasznie zdenerwowany ( i się nie dziwie jak wcześniej przez 3 miesiące mu wmawiałam ze za wcześnie na zaręczyny

) nie pamiętam jak to dokładnie powiedział ale wiem na pewno że mnie poprosił o rękę

a ja się zgodziłam…
Ehh… jak fajnie powspominać… chociaż pisarką to ja nie zostanę

Witam
Oluchę i
buraczka 