Hey. :O)
Planuję wejście na ślub po amerykańsku - wszyscy goście siedzą już w środku. Pan Młody i świadkowie stoją przy ołtarzu. Otwierają się tylne drzwi, czy też gdzieś zza winkla ja wychodzę pod rękę z moim tatem i przy dżwiękach marsza weselnego idziemy powoli w stronę ołtarza. I tam się zaczyna masza, jeśli mój M nie zemdleje z wrażenia, jaka to piękna ta jego żonka będzie. ;OP
I teraz... Czy takie coś wogóle w rzymsko-katolickim kościele jest do przyjęcia?? Czy ksiądz nie będzie potrzebował się z nami spotkać przed samym ślubem... Nie wiem, czy gdzieś na boku, czy jak... Jakieś formalności?? Coś?
Jak wygląda ten czas przed samym ślubem? Bo z tego, co do tej pory byłam na kilku, to wszędzie tak samo wygląda. Po błogosławieństwie wszyscy przyjeżdżają razem, stoją sobie przed kościołem, a potem wszyscy wchodzą na raz.
A u nas błogosławieństwa nie będzie i M będzie z Wałbrzycha jechał ze swoimi rodzicami i resztą. A ja ze Świdnicy, albo nawet z Wrocławia z moimi rodzicami. Tak, czy siak planujemy spotkać się dopiero w samym kościele. I to tak, jak mówię - nie przed kościołem, tylko wszyscy już siedzą w środku, a 5 min później wkracza Panna Młoda, czyli ja. :O)))
Co sądzicie??
Czy ci nasi księża niereformowalni pójdą na takie coś?
Jak to u Was wyglądało??