Pierwszy toast za młodą parę:


Tutaj jakaś zamyślona jestem


I jeszcze trochę tańców:





Jakoś tak pod wieczór, jak już wróciliśmy z pleneru, ktoś mi przydepnął tren (mimo, że był ściągnięty). Poszły mi troki do wiązania. Mama z siostrą jakoś mi to połatały, ale sytuacja z trenem jeszcze jakieś 2 razy się powtórzyła: przydepnięcie i kolejne sznurki. Pod koniec ten "kuperek" z tyłu zrobił się już taki mało kształtny, bo wiązałyśmy supeł na suple.
Dodatkowo lekko się zdenerwowałam faktem, że mama zapomniała igły i nitki.. A dzień wcześniej wyraźnie o tym przypominałam

Suknia przy samym dole z boku się rozdarła i łatałyśmy to agrafkami

Jakby tego było mało, popruła się halka i wylazło na zewnątrz to usztywnienie do koła

Ale nie nie - to jeszcze nie wszystko. Miałam w salonie doszyte pętelki i pseudoramiączka do sukni (miałam je zalożone na weselu przez jakąś godzinę). Te pętelki były zrobione z takiej zwykłej białej tasiemki - one niestety mają tendencję do prucia. I po kilku chwilach ewidentnie zaczęło się tam wszystko rozwalać.
Te cholerne krawcowe w salonie odwaliły tak niesamowitą fuszerkę, że po prostu chciało mi się płakać. Przecież wiadomo, że suknia ślubna nie tylko ma ładnie wyglądać, ale też sprawdzać się jako tako podczas tańców.. No moja się nie sprawdziła. Do wykonania samej sukni nie mam zastrzeżeń, ale do poprawek wprowadzonych przez te kobity całe mnóstwo...