Nareszcie Razem - przyjazd Narzeczonego i ostatnie panieńskie wyjście z domu.Wszystko działo się w zastraszająco szybkim tempie. Ostanie poprawki makijażu, zdjęcia, parę ujęć kamerą. Zbliżam się do okna i widzę nadjeżdżający samochód Teściów. On tu jest. Naprawdę jest. Przyjechał!
Nie było nerwów. Co najwyżej budująca kropla adrenaliny. Gosia i Paweł poszli filmować Młodego. Przed wyjściem dostali przykazanie, że jeśli ma brzydki bukiet, to mają Go nie wpuszczać -)
Po kilku min dzwoni domofon. To nie Marcin. To Gosia z Pawłem. Biegiem na górę, bo myśleli, że minęli się z Marcinem. Znowu na dół.
Lekki niepokój. Panika w oczach Świadkowej.
W między czasie do domu wpadła ciocia z wujkiem. Prosiliśmy, żeby nikt nie przychodził do domu. Tylko rodzice i Świadkowie.
Jednak nic nie zdołało wyprowadzić mnie tego dnia z równowagi.
Wchodzi Gosia z Pawłem. Gosia mówi coś w stylu: "Monik, rozbieraj się. Ślub odwołany. Bukiet jest paskudny.".
Atmosfera rozluźniona.
Dzwonek do drzwi. Jest. Nie widziałam nikogo i niczego poza Nim.
Miał w rękach bukiet. Roześmiałam się na jego widok, bo był piękny. Idealny. Dokładnie taki, jak chciałam.

Zawsze zastanawiałam się jak to będzie jak mnie zobaczy, co powie. Podszedł. Nieśmiało. Przytulił mnie z całych sił. Nie powiedział absolutnie nic.

Wiedziałam, że nie mogę zbyt szybko oswobodzić się z Jego uścisku. Nieregularne drżenie pleców wskazywało na to, że szlocha. Bezgłośnie.
Nie pamiętam dokładnie co było dalej. Moje zmysły nie były tak wyostrzone jak kilka min. wcześniej.
Miałam przy sobie Ukochanego i tylko to się liczyło.

Błogosławieństwo nie trwało długo. Zaczęła moja Mama. Pełne ciepła słowa, które wywołały wzruszenie. Potem był Tata. To człowiek, który nie okazuje emocji, który wszystko robi najlepiej i jest twardzielem. Boże, jak przypomnę sobie wtedy Jego minę i trzęsące się z emocji dłonie, które podały krzyż do pocałowania..
Miałam wtedy w gardle coś tak okropnego, czego chciałam się natychmiast pozbyć.
Następna była Teściowa. Mówiła z pamięci jakie ułożone w całość zdania. Pamiętam, że parsknęłam wtedy śmiechem.
Chyba z histerii.
Na końcu nie mniej wzruszony Teść.
Jeszcze chwila wycieranych ukradkiem łez i stoimy przed drzwiami gotowi do wyjścia.
Nie chcieliśmy orkiestry. Chcieliśmy wychodzić w ciszy z najbliższymi.
Przed klatką jacyś ludzie, jakieś dzieci. Nie znam. Marcin prowadzi mnie do samochodu.

Kierowca - kuzyn Marcina za wszelką cenę próbuję rozweselić moją Świadkową, którą jakby kto zaczarował. My weseli i uśmiechnięci, Ona przerażona jak jeszcze nigdy w życiu.
Pomogli mi wpakować się z suknią do samochodu. Trzymam Gosię za rękę. Wszystko będzie ok.
Droga do Kościoła krótka i zleciała w mgnieniu oka.
Podjeżdżamy pod Kościół.
Jeszcze przed Ślubem - planując po kolei wydarzenia 25.08 zatrzymywałam się w tym momencie. Nie mogłam wyobrazić sobie tego, co się stanie jak wysiądę z samochodu..
(zdjęć jest mało, dokleję resztę jak będzie więcej, nie mogłam się już doczekać...)