Mój D. oświadczył mi się na łonie natury, w ubiegłoroczne Święta Wielkanocne, na pięknej polance w środku lasu...

Pogoda była średnia, ale na ten jeden moment wyszło słoneczko

Zazwyczaj wiedziałam, że coś się swięci, gdy szykował jakąś niespodziewankę, a wtedy NIC. Na spacery do lasu chodzimy często, ale wtedy nie zdziwiło mnie jakoś, że oboje jesteśmy wystrojeni (w końcu święta to święta, nic dziwnego że ludzie się ładnie ubierają

) Co ciekawe, nie wydało mi się wtedy dziwne nawet to, że idziemy na spacer do lasu i nie bierzemy ze sobą pieska

Potem, tak z perspektywy czasu patrząc, oczywistym jest, że mogłam domyślić się, co się święci

do lasu w garniturze??

Jak juz przyszło co do czego (najpierw milion razy D. upewnił się, czy go kocham

) buchnął na kolanko i spytał "czy zgodzisz się zostać moją żoną i spędzisz ze mną resztę życia". Rozbeczałam się

i tak jakieś pół godziny

Resztę tego dnia sędziliśmy sami wtuleni w siebie,a następnego dnia około południa D. przyszedł do moich rodziców z kwiatkami dla mamy i szampanem dla taty (szampanem a nie flaszeczką, bo rodzice za chwilę wyjeżdżali) i powiedział, że wczoraj mi się oświadczył, ja się zgodziłam, no i teraz chciałby prosić ich o zgodę. Ech, pięknie to wyszło...

A swoich rodziców D. po prostu poinformował przy wielkanocnym śniadaniu, że dzis mi się oświadczy

Po przeczytaniu Twojej opowieści
nataliaxp - przepiękne zaręczyny, aż mi się oczka zaszkliły
