no w końcu ochłonełam...powoli stresik mnie puszcza... ale taki pozytywny...
więc
wstaliśmy o 7.30 rano... Ja wyszłam z naszym kochanym pieskiem(piesek został sam w domu, bo niestety hotel zaproponował mu fatalne warunki - klatkę 0,5m na 1 m dla owczarka niemieckego), Piotruś zrobił śniadanko... potem pojechałam do fryzjera... zeszło troszkę, ale odprężyłam się u przyjaciołki, która mnie malowała... cały ranek chciało mi się płakać, bo pogoda była fatalna... ale gdy już dotarliśmy do mamy się ubierać wyjrzało słońce(moi teściowie tam na górze zadbali o wszystko...)
potem pojechaliśmy na zdjęcia - totalny odlot, super się bawiliśmy...
na 16 wróciliśmy do mamy na błogosławieństwo... potem zapakowaliśmy się w 8 osób do limuzyny i pojechaliśmy na przejażdzkę po mieście...
potem Kościól... zestresowaliśmy się strasznie na wejściu... a potem była przysięga....
potem życzenia...
potem wesele...
jestem strasznie szczęśliwa!!!