Hm, ciezki temat...
Kiedys bylam bardzo tolerancyjna, wcale nie wscibska.. Bylam ufna, kochajaca i kochana - tak mi sie wydawalo. Zostalam zdradzona, po dwoch latach z jakas siksa, z ktora byl przede mna z miesiac, gdy "Ukochany" pojechal na dzialke do znajomych. Wybaczylam. Zwiazek nie przetrwal. Nie potrafilam zaufac, nie bylam juz spokojna i taka wyrozumiala.
Teraz jestem z Facetem, ktory jest zupelnym przeciwienstwem bylego. Nie lubi chodzic na imprezy beze mnie, nawet na spotkanie z kumplami mnie ciagnie

Troche to czasem jest upierdliwe, musze go wypychac z domu! Na poczatku, jak sie zaczelismy spotykac mial przyjaciolke (byl z Nia 3 lata, pozniej WIELKA PRZYJAZN). Moim zdaniem nadal miala nadzieje, ze On do Niej wroci. Po poprzednich dosiwadczeniach zdobylam sie na cos, czego sie troche wstydze. Postawilam ultimatum - ja albo Ona. Nie moglam zniesc mysli, ktore mnie nawiedzaly, przez poprzednie doswiadczenia balam sie zranienia, zaufania w ciemno ( w koncu z obecnym malo sie wtedy znalam). On zabieral Ja na obiady, chodzili razem do kina - taka to zazyla przyjazn byla. Po prostu nie moglam tego zniesc.
...
Zerwal z Nia wszelki kontakt (wiem, to okropne - ale byc moze dlatego jestesmy teraz razem), to pozwolilo mi chyba tak naprawde uwierzyc, ze nie wszyscy Faceci to takie PADALCE
Jest mi z Nim cudownie, dogadujemy sie swietnie, jestesmy siebie pewni i chcemy spedzic ze soba reszte zycia. Happy End jednym slowem

Troche sie rozpisalam
