Dla wszystkich staraczek ku pokrzepieniu serc

Moja przyjaciółka jeszcze w liceum miała problemy z poziomem hormonów, musiała brać tablety, żeby dostać okres - inaczej nie miała go nawet pół roku. Na początku studiów usłyszała, żeby jak najszybciej zajść w ciążę, bo jej szanse na dzidzię maleją z miesiąca na miesiąc. Totalna załamka. Dopiero co poznała TEGO jedynego i musiała mu oświadczyć, że powinni zacząć starania. Na szczęście ON nie miał nic przeciwko

Jednak lata mijały i nic

Zaczęło się jeżdżenie po klinikach niepłodności, znowu tablety, laparo - niedrożny jeden jajowód, tablety - ostatnia deska ratunku, kontrolne badania hormonów i słowa, które brzmiały jak wyrok: 'bardzo mi przykro, naturalnie nie ma szans' No i kolejny dół psychiczny. Umówiono termin na inseminację, ale okazało się, że pęcherzyk żółciowy jest do wycięcia... Więc odstawiła wszystkie tabletki, poszła do szpitala, po powrocie dochodziła do siebie dość długo...
Dziecko zeszło na dalszy plan. Zaczęły się więc plany dotyczące ślubu - sala, orkiestra i te sprawy, a dopiero po tym ewentualne powiększenie rodziny.
A teraz... ONA jest w 3 miesiącu ciąży

Wszystko z dzidzią ok, rozwija się prawidłowo

Wniosek przyjaciółki - totalny luz, zero presji i zadziałało, lekarz twierdzi, że to cud!