Ciąg dalszy opowieści

Poprosiłam, żeby zawołali mojego męża, który został poinformowany co i jak i wysłany do samochodu po torby. Jak tylko wszystko przyniósł położna mówi, żeby lepiej jechał do domu na śniadanie i potem wrócił bo to wszystko jeszcze potrwa. A ja zostałam i musiałam odpowiedzieć na milion różnych pytań - czy mam tatułaże, ile osób mieszka ze mna w mieszkaniu itp. Potem złożyć chyba z dziesięć podpisów na różnych świstkach.....dodam, że dalej nie czułam skurczy.....Zastanawiam się jak załatwiają te wszystkie formalnoście kobiety z bolącymi skurczami i akcja porodową w toku ?!?!?!?! Ale wracając do mnie - jak tylko skończyłam to wszystko podpisywać poproszono mnie na USG. Tam pan dr po wykonaniu pomiarów stwierdził, że dziecko nie będzie duże - jakieś 3000g. Odetchnęłam z ulgą.
Wróciłam naizbę przyjęć gdzie musiałam jeszcze coś tam pouzupełniać w związku z cukrzycą. W tzw. między czasie przyszedł ów lekarz, który wykonywał USG i mówi, że przeanalizował pomiary aparatu i ze ten musiał się coś pomylić i że Iwonka będzie w granicach 3800g !!!! Jak bardzo się tym przeraziłam - dowiecie się później

Doczekałam się wreszcie momentu, że przebrana zostałam zabrana na porodówkę - tzn. wcześniej do pokoiku gdzie zrobiono mi ową lewatywę (swoją drogą to nie takie straszne, a naprawdę pomaga). Wzięłam sobie bardzo przyjemny prysznic.....a jak wyszłam zaczęłam odczuwać lekkie skurcze.
Około godziny 7 znalazłam się na sali porodowej.....niestety rodzinna była zajęta

Podpięto mnie do KTG....no i tak sobie leżałam chyba z godzinkę. Skurcze na wykresie były dość mocne, ale nieregularne. A i ja zaczęłam je coraz bardziej odczuwać. Po godzinie 8 doszedł ów ból pleców, którego wszyscy się boją (teraz wiem czemu.....i jest to ten sam rodzaj bólu co przy zapaleniu otrzewnej). Mnie bolały plecy a mojego męża nie było - byłam wtedy o to okropnie zła !!!!! No, ale co miałam zrobić - musiałam na niego czekać.
Koło godziny 8:30 przyszła moja położna i pyta czy zakładamy zzo. JASNE, że TAK. I tym sposobem o godzinie 9:00 dostałam pierwszą dawkę znieczulenia. W tym samym czasie przyszedł mąż....no i w sumie od tego znieczulenia,tak do 10:30 nic ciekawego się nie działo....leżałam sobie, nawet udało mi się zasnąć. Mąż sobie jakieś gazety czytał, czasem robił mi fotki. No i co jakiś czas przychodziła położna i badała.....najpierw było 4cm....przy następnym badaniu już 6cm. W pewnym momenci pękł też pęcherz płodowy - teraz już będę umiała odróżnić odejście czopa od wód

.....Przed 11 zaczęłamspowrotem odczuwać skurcze razem z bólem pleców. Na szczęście w odpowiednim momencie pojawił się przemiły pan anestezjolog i podał drugą dawkę znieczulenia.
Potem wszystko poprostu sie dalej toczyło. Mąż zrobił kilka fotek jak leżę na łóżku

W boksach obok rodziły inne kobietki. W sumie przede mna wyrobiły sie cztery dziewczyny. Ale przecież to nie wyścig - mówię do mojego M. który zaczął się już niecierpliwić kiedy wreszcie my

Po jakimś czasie od znieczulenia było 8cm

mąż ucieszony mówi "No to żonka - już niedługo rodzimy !!!!". Przedtem zdąrzył jeszcze jednak zjeść obiadek, który przyniosła mu p. Ola.
Do godziny 13 wszystko było fajnie bo działało znieczulenie.....po 13 zqaczełam już generalnie wszystko czuć. Położna zaproponowała, żebyśmy troszkę pochodzili - no więc chodziłam tak z jakieś 15min. Następna w kolejności była piłka - mąż został poinstruowany jak ma mi pomoagać i jak mamy ćwiczyć. Na piłce jeszcze nie było tak źle, choć już się krzywiłam. A przy każdym moim grymacie mąż zadawał pytanie dnia
"Co Ci się dzieje ?!??!?" Usłyszałam je chyba z milion razy tamtego dnia.....i w pewnym momencie nie wytrzymałam i odpowiedziałam "K***a rodzę....." Więcej przekleństw już nie padło tego dnia z moich ust.....
No ale wracając do porodu - na piłce siedziałam gdzieś do 13:30 może 13:40 (o 13:20 mam fotki....myślałam, że zabije za nie męża !!!!). Potem przyszła kolej na ćwiczenia przy łóżku a dokładnie przysiady.....i to już bolało tak, że od tego momentu pamiętam to wszystko jakby mi się śniło. Po przysiadach zostałam zbadana no i usłyszałam, że mamy wyczekiwane 10cm i pora urodzić Iwonkę. Położna kazała położyć sie na lewym boku i przeć jak przyjdzie skurcz.....nie wiem ile tych skurczy było, ale przy każdym krzyczałam, że
Ja nie dam rady urodzić Iwonki !!! Cały czas pamiętałam jaka jest duża.....i bałam się, że zrobie jej krzywde......nie że mnie boli....bałam się o Nią.
No, ale mój mąż, który cały czas był przy mnie dodwała mi odwagi....zresztą jak już przyszła kolej na przygotowanie łóżka do porodu to właśnie mój mężuś trzymał mi nogi do góry !!!!!!
Po przygotowaniu łóżka zrobiło się jakoś tłoczniej koło mojego łóżka, pojawili się jacyć ludzie.....mój mąż jednak cały czas stał przy łózku a ja dalej krzyczałam jedno i to samo zdanie, gdy w pewnym momenci usłyszałam od położnej, że widzi czarną główkę.....nie powiem - dodało mi to sił. I tak po chwili, o godzinie 14:05, zobaczyłam w rękach p. Oli moje maleństwo....od razu położyli mi ją na brzuszku i piersiach, płakała, ale jak tylko się we mnie wtuliła to przestała. Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać....robiłam chyba te obie rzeczy jednocześnie.

W tym czasie mąż przeciął pępowinę....wszyscy się śmiali, bo nie udało sie to za jednym razem (pępowina była bardzo gruba) no i p. Ola stwierdziła, że napewno tutaj jeszcze wrócimy skoro tak na raty Tatuś ciął

Nie pamiętam nawet kiedy urodziłam łożysko byłam taka wpatrzona w moją córunie !!!!!
Po kilku chwilach mi ją zabrano na mierzenie i ważenie - oczywiście reakcja Iwonki - płacz !!!!!
Ale Tatuś poszedł jej pilnować
W tym czasie założono mi dwa szwy bo troszeczkę pękło mi krocze.....ale jakoś nie pamiętam bólu.....byłam tak szczęśliwa.
Gdy wrócili przystawiono mi ją do piersi....tatuś dalej robił fotki

I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie pewne zdarzenie.....karmiłam mój Skarb, gdy w pewnym momenci zobaczyłam, że robi się sina....mąż mówi, że Ona nie oddycha....to wszystko trwało pewnie kilka sekund, ale dla mnie było to najdłuższe sekundy podczas całego porodu....szybko położna podniosła Iwonkę do góry i po chwili (trwającej dla mnie całą wieczność) Iwonka była spowrotem u mnie w ramionach już ładnie różowiutka.....prcawdopodobnie coś tam jej jeszcze w nosku zostało i jak mi ją przystawiono do piersi do nie miała jak oddychać.....na szczęście wszystko dobrze się skończyło, ale nikomu nie życzę takich przeżyć.....uczucie strachu nie do opisania.....Teraz jak o tym myślę co mogło się stać, jak mogło sie to skończyć to nie umiem powstrzymać łez.....
Na szczęście potem były już tylko uśmiechy.....
O godzinie 16 byliśmy już na sali poporodowej - zakochani w naszej Iwonce.

Dodam jeszcze, że dopiero na następny dzień mąż powiedział mi, że Iwonka urodziła sie 2x owinięta pępowiną wokół szyjki......
Nie wiem jak przeszłabym przez to wszystko bez mojego męża - zaskoczył mnie chyba pod każdym względem

i mam nadzieje, że tak jak razem urodziliśmy Iwonkę tak też razem będziemy ją wychowywać....nasza rodzinka jest już trzyosobowa

