Cóż śniegu nie było, ale mroźno i bez chlapy, mężowi zimno nie było, chciał tak iść to co go będę zmuszać.
W nocy przed ślubem nie spałam dobrze, o 5 rano wstałam i zaczęłam sprzątać, nerwy...pralkę puściłam, wróciłam do łóżka na 2 godziny...zmęczona nie byłam. O 9 wstaliśmy zawieźlismy torta na salę, ja fryzjer, Marek obijał się, potem już 14 makijaż, 15 ubieranie na szybko
i uwaga sukni siostra nie mogła mi zawiązać
ciąża
cisano, ale wymysliłysmy że bez stanika pójde i o dziwo było jeszcze lepiej bo suknia u góry usztywniana, jeszcze lepiej wyglądałam bez stanika jak z
kiedy już ubrana, świadkowie są, jedziemy po kwiaty, 15,45 fotograf
fajnie było jutro album odbieramy.
Potem do domku i czekamy... z 30 min i Pan z orkiestry grał nam na akordeonie jak wychodziliśmy. Jechałam w samochodzie i prawie ryczałam, Marek mnie uspokajał, w kościele jak stałam z tata i swiadkiem, tak mi serse waliło że szok, szłam do ołtarza i płakałam sama z siebie o tak, taka chwila
, tata oddała mnie Markowi podali sobie ręce i zaczeło się.
Pamiętam że na przysiędze patrzylismy sobie w oczy i omało co bym się tak zaczeła śmiać że szok , Marek chciał mnie rozśmieszyć. Był jeszcze taki moment gdzie czułam że mam dwie podwiązki i tą trzecią niebieską ale przy kolanie spadła mi bałam się że przy wyjściu mi wypadnie to szybko pod sukienkę jak ksiądz się odwrócił i zdjełam ją, śmiesznie było
o weselu napisze później bo w pracy jestem, jak znajdę chwilkę jutro niby wolne ale i zdjęcia odebrac muszę, do ginekologa iść, i koleżanki, więc nie obiecuje kiedy, dzięki za życzenia pozdrawiam