Zanim zacznę relacjonować ten dzień chciałabym Wam podziękować za wsparcie, rady i obecność. Gdyby nie Wy i to forum nasz ślub nie byłby tak piękny i miałabym mnóstwo kłopotów z przygotowaniami.

Tydzień przed tym dniem minął prawie spokojnie. Wszystko było z góry ustalone i zaplanowane. Gdyby nie to, że inni nawalali byłabym zupełnie wyluzowana. Suknię odebrałam dopiero w piątek, bo pani się nie wyrabiała

, co strasznie psuło mi humor gdyż miałam cały piątek zawalony łącznie z opalaniem natryskowym, po którym wiadomo -wszytko brudziłam i nie było mowy o przymiarce. W finale jakoś to wszystko pogodziłam i udało się. Opalanie natryskowe też wyszło ładnie i delikatnie- bo pani spryskała mnie tylko raz, jednak w sobote skóra między piersiami strasznie zaczęła mi się łuszczyć i w konsekwencji były tam plamy. Na szczęście wszystko było pod sukienką i nie było tego widać. Poza tym byłam zadowolona. W piątek byliśmy ostatni raz w kancelarii, podpisaliśmy tam wszystkie dokumenty "na jutro", później spowiedź i do domku. Ja do swojego a mój Ł do mamy - zeby tradycji stało się zadość.
Oczywiście cała noc nie przespana - bo nie cierpię być sama w łóżku.
SOBOTA
Wstałam raniutko, mimo iż fryzjera miała dopiero na 12.30. Wstałam, pokrzatałam się i poszłyśmy z mamą stroić bramę. Nerwów zero. Pogoda w sam raz. Jak wiecie myślalam że będę od rana płakać ze wzruszenia, a tu nic... Uśmiech na twarzy. Później pojechałam do fryzjera, a po dordze po kwiatuszka do włosów. Tam czekał na mnie już fotograf. Fryzjer- młody chłopak- po porstu stworzony do tego zawodu. Z efektu końcowego byłam bardzo zadowolona. Od fryzjera do domku - chwila przerwy na obiadek i o 16-tej zjawiła się świadkowa, fotograf i makijazystka. Ze świadkową rozmaiwałyśmy o głupotkach, śmiałyśmy sie, stresu nadal zero. Od 17-tej się zaczęło przedstawienie. Kamerzysta i fotograf w gotowości - więc się ubieramy. Sukienkę udało nam się założyć za 3 razem

. Mijały minutki i przed 18-tą usłyszałam nasza orkiestrę... Wtedy zrozumiałam że to już. Tętno to miałam chyba 3 razy takie jak na codzień... Przyjechali rodzice Ł. na błogosławieństwo, dziadkowie, chrzestni. I On. Jak go zobaczyłam przez okno - taki zestresowany i przystojny to poczułam że to co za chwilę nastąpi będzie dla nas najcudowniejszym momentem zycia.
Wszedł, uklęknął, wręczył mi wiązanke i nic nie powiedział. Tak mi go było szkoda- bo widziałam jak bardzo to przezywa i jak sie stresuje...
Błogosławieństwo i jazda do kościółka. Po drodze sąsiedzi zrobili brameczki i byli bardzo nieprzekupni. Świadek musiał się nieźle napocić...
W samochodzie stres troche opuścił mojego prawie meża i usłyszałam kilka bardzo ciepłych słów

Podjechalismy pod kościółek. Goscie czekali na zewnątrz, a my pomalutku weszliśmy na górę.
Kilka wskazówek od kamerzysty i za chwilę się zacznie...
