Witam

Od roku czytałam to forum. Pisałam rzadko, sledziłam raczej jakies ciekawe wątki oraz relacje, które miały "pomóc" w wyobrażeniu sobie tego dnia. Nie pomogły - bo nasz ślub był tak bajkowy i cudny, ze w najpiękniejszych snach nie spodziewałam się tak cudownej ceremonii i wspaniałej zabawy.
Z góry napiszę, że nie będzie zdjęć - i mam nadzieję, że to nie sprawi, ze relacja będzie beznadziejna

mój mąż nie jest w pracy anonimowy - i nie mogę sobie pozwolić na umieszczanie zdjęć na necie - ale z milą chęcią opowiem wam historię tego jedynego w swoim rodzaju dnia.
Tydzień przed ślubem - nic nie układało się tak jak mialo być. A to kierowca nie mógł przyjechać, a to moja fryzura była beznadziejna, a to coś jeszcze się nie układało. Wtedy pomyślelismy sobie, że nie ważne co się stanie - to ma być nasz dzień - i nic tego nie zmieni, nawet jak zacznie lać, do ślubu pójdę boso, a obiad będzie obrzydliwy. Kiedy przestaliśmy zwracac uwagę na detale - zaświeciło nad nami sloneczko - i jego piękne promienie obudziły nas w sobotni poranek.
Fryzurka była na spontanie - zdjęcie z internetu i wiara, że wyjdzie ok. Od rana nikogo w domu nie bylo - tylko rodzice i siostra - dzięki czemu mialam święty spokoj aż do samego wyjazdu z domu. Pogoda - bajkowa, auto pięknie przyozdobione, suknia ślicznie odszyta - dzięki czemu do samochodu ślubnego wsiadalałam pełna spokoju i wiary że będzie dobrze. Pod Kościołem goście czekali od 40 minut - dzięki czemu mieli czas na rozmowy i oczekiwanie na pannę młodą.
Postanowilismy ze wprowadzi mnie tata - dlatego w sobote nie widzielismy się z narzeczonym w ogóle. Magii dodawal więc fakt, że nie wiedzieliśmy jak wyglądamy, jak wyglądaja nasze stroje, oraz czy druga osoba w ogole stoi gdzie należy. Kiedy dzwony wybiły pełną godzinę a ja usłyszałam dzwięk organów, chwyciłam tate pod rękę i spokojnym krokiem weszłam przed Kościelne drzwi. Kroczyłam powolutku po pięknym czerwonym dywanie. Wszędzie były białe kwiaty, a wzdłuż dywanu stalły wysokie stojaczki z białymi margaretkami. Ołtarz równiez tonął w kwiatach, zapalone byly wszystkie świece, a kolorowe światełka nadawaly temu miejsca wyjątkowego czaru i romantyzmu. Bylo to piekne - bo to kościelni zdobią to miejsce - i nie mieliśmy na to wpływu - a było cudownie! Ławki były wypełnione po brzegi - a na twarzach wszystkich przez sekundę dostrzeglam ciepłe usmiechy przeplatane wzruszeniem. Zrobiłam pierwszy krok i spojrzalam na mojego narzeczonego - i od tego pory nie moglam oderwać wzroku. Wpatrywalismy się w siebie zachwyceni sobą - a ja powolutku kroczyłam ku niemu. Tata (ktory nic nie pamieta - tak się wzruszył ) - "oddał" mnie narzeczonemu - który nie bacząc na miejsce i okoliczności przywitał mnie soczystym buziakiem i razem usiedlismy na naszych miejscach.
Jeszcze chwilkę wpatrywalismy się w siebie - jakby zawieszeni w tym wszystkim co się dzieje. Moj narzeczony szepnął - "bardzo cię kocham", a ja nie byłam w stanie nic innego zrobić niż mocniej trzymać go za rękę i uśmiechać się żeby cały czas czuł moją bliskość.
Kazanie było cudowne - ksiądz mówił o nas i do nas. Czytanie - przepięknie przeczytał nasz przyjaciel - a nasi pozostali przyjaciele grali muzykę na balkonie Kościoła - dzięki czemu dzwięk ich skrzypiec i fletu wyciskał łzy wzruszenia nie tylko nam ale też gościom.
Kiedy wstawalismy na przysięgę nogi się pode mną uginaly. Wiedzialam, ze mówimy ja z pamięci więc tym bardziej czułam się bezradna... Ale nagle, kiedy przyszedł ten moment - opanował mnie błogi spokój. Kiedy mój mąż wymawiał jej slowa, na dodatek zdrabniając moje imię w treści przysięgi - nie mogłam oderwać od niego wzroku. Patrzyłam w jego zaszklone oczy i słuchałam pięknej przysięgi - a ponieważ Ksiądz nam nie pomagał - słyszałam tylko jego głos. Mój się nieco lamał na końcu - ale spokojnie powiedziałam tez swoją, nie mogąc opanować tego, aby jego imię również zdrobnić i powiedzieć do niego tak jak mówię zawsze.
Kiedy skończyła się msza, powolutku wychodzilismy z Kosciółka ostatni - a już wszyscy goście czekali na zewnątrz. Zobaczyłam kilkunaście rąk - i już po chwili nad nami fruwał caly deszcz kolorowych płatków róż - pojawiające się w towarzystwie cichutkich braw. Pocałowalismy się mocno, a platki były dalej dosłownie wszędzie - jakbym na chwile znalazła się w jakiejś kolorowej krainie.
Wesele - bylo cudne. W życiu nie bawiłam się tak wspaniale. Nasz DJ puszczal Brayana Adamsa, Jacksona, Roxette i wiele nowych hitów. Zrobil Karaoke - śpiewalismy razem piosenki, uczestniczylismy w zabawach, a z twarz gości nie schodził uśmiech. Od obiadu do 5 parkiet tętnił życiem, wspólnymi tańcami, spiewami. Wolnych piosenek bylo dosłownie kilka - nasz DJ dbal o szybkie ale też romantyczne hity, wraz z piosenkami z naszej młodości.
To był najpiękniejszy dzień w naszym życiu. Z jednej strony to już mineło - i pozostanie tylko w naszych wspomnieniach. Z drugiej strony - coś się zmieniło. Widzę pewną więź, ktorej wcześniej nie było, widzę głębsza miłość, która kwitnie, widzę szacunek i ponowny stan zakochania - oraz nieustające poczucie bezpieczeństwa przy osobie - która wierzy w słowa przysięgi którą składała po to, by móc już do końca życia okazywać mi swoją miłość.
Pozdrawiam wszystkie forumowiczki i dziękuję za caly miło spędzony rok
