amika,
madziulka witajcie

madziulka, nic nie przegapiłaś, to dopiero pierwszy dzień

No więc zaręczyny...
Zacznę może od tego, że ja już baaardzo tego chciałam... Byliśmy ze sobą tak długo (5 lat), nie zawsze było między nami różowo, ale już od dłuższego czasu układało się cudownie...

Czasem coś tam przybąknęłam o tym, że fajnie byłoby się zaręczyć, ale D. z każdym moim wspominkiem o tym droczył się „oooo widzisz, już było tak blisko. Oświadczę Ci się jak przez 50 dni nic o tym nie wspomnisz, a teraz muszę liczyć od nowa”

Świnka jedna z niego

on oczywiście zartował, a ja byłam pewna, że na zaręczyny się nie doczekam

A jednak...
Były Święta Wielkanocne 2007 roku. Zazwyczaj wiedziałam, że coś się swięci, gdy D. szykował jakąś niespodziewankę, a wtedy NIC...
Na spacery do lasu chodzimy często, ale wtedy nie zdziwiło mnie jakoś, że oboje jesteśmy wystrojeni (w końcu święta to święta, nic dziwnego że ludzie się ładnie ubierają

) Co ciekawe, nie wydało mi się wtedy dziwne nawet to, że idziemy na spacer do lasu i nie bierzemy ze sobą pieska

Potem, tak z perspektywy czasu patrząc, oczywiste jest, że mogłam domyślić się, co się święci

do lasu w garniturze??

Bo D. oświadczył mi się na łonie natury, na pięknej polance w środku lasu...

Z wykształcenia jest leśnikiem i to była dla niego swojego rodzaju ostoja, wśród drzewek czuł się po prostu bezpiecznie

Najpierw sto razy upewnił się, czy go kocham i jeśli tak, to czy oby na pewno

Spacerując tak sobie po lesie, przystanęliśmy na moment... Widziałam, że był był biedaczek jakiś zdenerwowany, ale kompletnie nie skojarzyłam że to DLATEGO... No ale w końcu buchnął na kolanko i spytał tak, jakbym sobie tego nie wyobrażała. Rozmyślając sobie i marząc, wyobrażałam sobie zwykłe „wyjdziesz za mnie?” a on spytał "
czy zgodzisz się zostać moją żoną i spędzisz ze mną resztę życia". Rozbeczałam się jak dziecko!!

Oooj tak, płakałam...

Chyba przez pół godziny nie potrafiłam się uspokoić, wyłkałam tylko „Kochanie, oczywiście że tak”...

Pogoda była średnia, ale na ten jeden moment naprawdę wyszło słoneczko!

Resztę tego dnia spędziliśmy sami, wtuleni w siebie

cmokający

i szczęśliwi jak chyba nigdy dotąd...

Następnego dnia około południa D. przyszedł do moich rodziców z kwiatkami dla mamy i szampanem dla taty (szampanem a nie flaszeczką, bo rodzice za chwilę wyjeżdżali) i powiedział, że wczoraj mi się oświadczył, ja się zgodziłam, no i teraz chciałby prosić ich o zgodę. Ech, pięknie to wyszło...

A swoich rodziców D. po prostu poinformował przy wielkanocnym śniadaniu, że dziś mi się oświadczy
