Cały dzień pisałam w przerwach gdy mała spała, ale chciałam to zrobi dopóki jeszcze na gorąco wszystko pamiętam
Jak już wcześniej pisałam w środę byłam u gina, stwierdził, że mam 2 cm rozwarcia, szyjka skrócona całkowicie, pogmerał mi jeszcze trochę przy szyjce i powiedział, ze w nocy powinnam urodzic. Nie uwierzyłam, bo mi już od sylwestra obiecywał, ze zacznę, a tu nic. Powiedział do mnie, że jeśli by mi odeszły wody, to mam natychmiast jechac do szpitala, próbowałam utargowac trochę czasu, bo przecież zawsze czytałam, że pierwsza faza porodu trwa długo i nie ma się co spieszyc, ale był nieugięty. Powiedział, że obojętnie czy wody, czy pierwszy skurcz mam natychmiast jechac. Na koniec powiedział mi., że ma dyżur od 8.00 rano, więc pewnie się zobaczymy.
W takim wypadku pognałam z mężem do Tesco, narobiliśmy zapasów, później w domu wykąpałam się, ogoliłam, zjadłam kolację i położyłam się spac. Trochę zaczęłam krwawic, ale zbytnio się nie przejęłam.
Obudziłam się o 3 w nocy myśląc sobie „ No pięknie, wiedziałam, że tak będzie, naobiecywał i znów nic z tego. O 3.30, kiedy spróbowałam obrócic się na drugi bok, chlusnęły ze mnie wody „nareszcie” pomyślałam i obudziłam męża, żeby mi przyniósł jakiś ręcznik, bo płynęło ze mnie jak z kranu. Wstałam doszłam do łazienki, założyłam podpaskę i poszłam wstawic wodę na kawę i herbatę. O 3.40 poczułam skurcz, mocny, ale raczej z tych mocnych przepowiadaczy, które miałam wcześniej. Zaczęłam szykowac mężowi pościel do zmiany, odmrażac mięso, żeby sobie obiad zrobił, nasypałam jedzenia zwierzętom, zwierzętom tym czasie czułam te skurcze już co 5 minut, stwierdziłam, ze to chyba na pewno nie to, no bo jak to tak? Przecież skurcze są ponoc najpierw nieregularne i odstępy są długie. Siadłam z herbatą i zamierzałam właśnie wejść do wanny, kiedy mój mąż stwierdził, ze może jednak lepiej jedźmy, bo mówiłam co chwilę „o znów skurcz, o znów” nadal co 5 minut
W takim razie ubrałam się i wsiadłam z mężem do samochodu, skurcze miałam już co 4 minuty, ale nadal byłam przekonana, że to nie to, bo choc mocne, to czułam ból jak na taki bardzo bolesny okres. Pod szpitalem, kiedy wysiadłam z samochodu złapał mnie już taki mocniejszy skurcz „ O w końcu chyba to” pomyślałam. Weszliśmy na izbę, pani położna podłączyła mnie pod KTG, mężowi kazała czekac na korytarzu, a mnie zaczęła wypytywac o imię nazwisko, zawód, itp. Pytała i pytała w kółko o to samo, aż się zaczęłam zastanawiac, czy mnie ma za głupią, czy ona nie bardzo kumata . Skurcze były coraz mocniejsze i coraz trudniej było mi wyleżeć w jednej pozycji, ale leżałam. W końcu pozwoliła mi się przebrac, wezwała lekarza, kazała oddac mężowi rzeczy moje w których przyjechałam i nadal czekac mu na korytarzu, na znak, ze może wejść. Przyszedł lekarz, zbadał mnie, stwierdził mnie, że mam nadal 2 cm rozwarcia, była godzina 5.00 rano.
Poprosiłam o lewatywę, więc położna zabrała mnie i zrobiła wlew, kazała chwilę pochodzic i zostawiła mnie samą.
I wtedy zaczęła się jazda. Jak tylko wstałam poczułam taki skurcz, że zaraz klapłam na sedes. Bolało jak cholera, nie wiedziałam czy to skurcz, czy ta lewatywa tak działa. Czułam skurcze co 2 minuty, siedziałam sama w tym kiblu i wzywałam wszystkich świętych jakich znam. Pomyślałam, że jak to teraz tak boli, to ja nie wytrzymam tego porodu na pewno.
W pewnym momencie poczułam mdłości, myślała, że zaraz będę wymiotowac, pomyślałam, że tylko tego mi do szczęścia brakowało jeszcze, ale jakoś mdłości przeszły. Kiedy resztką sił doczłapałam się pod prysznic i umyłam, zerknęłam na zegarek, przesiedziałam w kiblu 45 minut!
Przyszła położna i jak mnie zobaczyła powiedziała” No to idziemy rodzic, „A mąż?” pytam „Męża zawołasz po KTG” , człapiąc na porodówkę pomyślałam, że może w końcu pozwolą mi usiąść na piłkę, albo iś do wanny, to mi ulży, położyłam się pod KTG, ledwo leżałam, chciałam wstac, położna mnie zbadała, popatrzyła na drugą i mówi „Mamy 8 cm rozwarcia” A ja „ A mąż?” Ona „ No dzwoń szybko, już czas” Zadzwoniłam i złapał mnie znów skurcz, nie mogłam nic powiedziec do słuchawki, położna wzięła ode mnie telefon i wytłumaczyła mężowi gdzie ma przyjść. W tym czasie przyszła druga położna, bo zaczęła się zmiana. Anioł nie kobieta, pocieszała, mówiła jak do dziecka, tłumaczyła, ja w ogóle nie umiałam oddychac, nauczyła mnie w pól minuty

W międzyczasie na salę wpadł mój mąż, rozejrzał się z obłędem w oczach i pyta „ A gdzie moja żona?” Położna zaczęła się śmiac i mówi „No leży” Biedny, z nerwów mnie nie zauważył. Przypadł do mnie zaczął przytulac, całowac, mówic jaka jestem dzielna. Pytam położnej „ile jeszcze może to potrwac? „ Ona „ no nie wiem, ciężko powiedziec” Ja „Ale zdążę do 19.00?” Ona w śmiech „ Zdążysz na pewno”Ja zapytałam czy mogę wstac, pozwoliła mi wstałam, ale stwierdziłam, ze mi gorzej, postanowiłam pochodzic, rozwarcie nadal 8 cm, położna mówi „jak poczujesz parcie jak na kupę, to mnie wołaj” poszłam z mężem na korytarz, zrobiłam z 10 kroków, skurcz, przykucnęłam, mówię „wracamy, chcę leżec” doszłam do łóżka, skurcz, kucnęłam i drę się „ Mam parcie na kupę” Przybiegła położna, kazała mi się położyc, zbadała i mówi ”jest 10 cm, przemy” Myślę „ Już? A piłka? A wanna?”
No i tu zaczęły się problemy. Kompletnie nie umiałam przec, nabierałam powietrza w policzki, a nie w płuca. Mój mąż z położna wyprawiali cuda, żeby mi pomóc, tłumaczyli jak dziecku, ale ja tylko powtarzałam, ze nie umiem i że jestem zmęczona i chcę leżec. Nagle skurcze zelżały i zaczęły się znów dłuższe przerwy. Położna zaczęła biegac i szukac lekarza, żeby pozwolił podac oksytocynę. Akurat była zmiana nie mogła znalesc, ale znalazła, przyszedł szybko, zerknął na mnie, dostałam kroplówkę, po kilku minutach skurcze znów przybrały na sile i czasie. Zeszłam z łóżka, kucnęłam, zaczęłam przec, położna mówi, że końcu tak jak trzeba, załapałam . Poparłam dwa razy, kazała mi się położyc, mąż z jednej ona z drugiej przerzucali mnie na skurczach na bok i parłam, po chwili słyszę No to idę się ubierac” Pomyślałam „ A co ona do domu idzie?, patrzę a ona w zielonym fartuchu, wszedł akurat też mój osobisty gin

mówi „jak się czujesz Moniko?” Ja „ eeeeeeeeee” złapał mnie właśnie skurcz. Po chwili mówię do niego „ No nie pomylił się pan tym razem, on „ a ileż można chodzic jak się ma 2 cm rozwarcia?” Ogólnie nie mógł uwierzyc, ze rozwarcie poszło tak szybko. Otoczyli mnie kręgiem jak w jakiejś sekcie z przodu położna, z boku położna, z drugiego gin, z tyłu mąż. Wołam „IDZIE” oni w śmiech, położna „ przyj” nagle czuję jak mi coś napiera na krocze, gin „Monika, teraz musisz urodzic” skurcz, parcie i nagle położyli mi na brzuchu moją córeczkę.Godzina 8.10. Wszystko przestało bolec , położna mówi „ no pięknie, dziecko płacze, tata płacze, wszystko jest dobrze” mąż przeciął pępowinę i malutką zaraz zabrali. Skurcze odeszły jak ręką odjął, łożysko urodziłam już bez skurczy, w końcu wiedziałam już o co kaman z tym parciem
Przewieźli mnie na porodówkę, na taką salę gdzie leżałam aż zwolni się miejsce na normalnej Sali. I tam dopiero o 17 dostałam moją kruszynkę, jak ją przywieźli, zaczęłam płakac, mówic do niej, aż się siostry wzruszyły
Cały mój poród trwał 4 godz 10 min,tyle mam wpisane ze szpitala, miałam tylko bóle z brzucha, nie było wcale tak bardzo ciężko jak się spodziewałąm. Owszem poród boli, nikt nie mówi, ze nie, ale są porody takie jak mój, gdzie nawet ten największy ból da się wytrzymac.
A moją nagrodą jest cudowna córeczka która leży właśnie obok i nadal nie mogę uwierzyc, ze ją mam, ze jest moja. No i cudowny, kochany mąż, o którym wiem, ze mogę na niego liczyc w każdej chwili, który pomógł mi tak bardzo podawał pic, wycierał ręcznikiem, kiedy mnie zamroczyło, tłumaczył jeszcze raz po położnej co mam robic i jak, trzymał za rękę. Kocham ich oboje tak bardzo, ze nie umiem tego opisc słowami.